Bieżące

Refleksje po paraolimpiadzie

„Szkoda, że dokonania sportowców niepełnosprawnych nie są doceniane i eksponowane. Obserwowanie uporu, z jakim my – bo sama jestem przecież zawodniczką, reprezentantką Polski – pozornie nie mający w społeczeństwie szans, przemy do przodu, walczmy i pokonujemy własne ograniczenia, może być dla wielu osób ogromnie motywujące” – mówi mistrzyni paraolimpijska Katarzyna Rogowiec.

Katarzyna Rogowiec w wieku trzech lat straciła w wypadku obie ręce. Jest dwukrotną mistrzynią zimowej paraolimpiady (Turyn 2006) i trzykrotną wicemistrzynią świata w narciarstwie biegowym, absolwentką krakowskiej Akademii Ekonomicznej oraz Wyższej Szkoły Zarządzania Personelem w Warszawie. Obecnie działa w międzynarodowym ruchu paraolimpijskim jako członkini Komitetu Zawodników przy Światowej Agencji Antydopingowej. Za wybitne zasługi dla rozwoju sportu została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

– Wróciła Pani z paraolimpiady w Londynie. Wrażenia?

– Trudno wyrazić je słowami. Atmosfera tego największego sportowego święta była niezwykła, nie tylko dlatego, że nasi zawodnicy odnieśli w Londynie ogromny sukces…

– … i, zdaniem wielu Polaków, zawstydzili naszych „normalnych” sportowców. Dysproporcja w liczbie medali zdobytych przez naszych olimpijczyków i paraolimpijczyków jest bardzo wymowna.

– Jestem ostrożna w wartościowaniu tej skali. Trzeba by najpierw zbadać, ile kompletów medali rozdano podczas jednej, a ile podczas drugiej imprezy. Mieć też trzeba na względzie specyfikę każdej z dyscyplin. Dopiero wówczas można dokonać rzetelnych porównań. Bez takiej rzetelności mówienie o wielkim sukcesie paraolimpijczyków i marnym wyniku olimpijczyków jest tylko propagandą.

– Uważa pani, że medale olimpijskie i paraolimpijskie to dwie różne sprawy?

– Przeciwnie – zasługują one na takie samo uznanie. Mówię jedynie o tym, że na igrzyskach olimpijskich w Londynie rozdano, bodajże, około trzystu kompletów medali, tymczasem na paraolimpiadzie chyba nawet około pięciuset. Trzeba by więc tę ostatnią liczbę zdobytych przez nas krążków podzielić przez pięćset medalowych kompletów. Tylko wtedy porównanie dokonań obu ekip będzie bliższe rzeczywistości. Oczywiście jakiekolwiek wyliczenia nie umniejszą sukcesu Polaków na tegorocznych igrzyskach paraolimpijskich. Wywalczone przez nich medale mają identyczną wartość jak te, które zdobyli sportowcy sprawni.

– Chyba nie do końca. Na przykład nasza telewizja publiczna godzinami nadawała relacje z londyńskich igrzysk. Paraolimpiady nie transmitowała. Jest to dowód na to, że sport osób niepełnosprawnych ciągle jest marginalizowany.

– Cóż mogę powiedzieć? Nam, paraolimpijczykom, było i jest przykro z tego powodu, czujemy się niedocenieni. Jako działaczka międzynarodowego ruchu paraolimpijskiego, oceniam również ten fakt z szerszej perspektywy: rozumiem, że jest on, niestety, wynikiem braku świadomości społecznej oraz wiedzy. Szkoda, że dokonania sportowców niepełnosprawnych nie są doceniane i eksponowane. Obserwowanie uporu, z jakim  my – bo sama jestem przecież zawodniczką, reprezentantką Polski – pozornie nie mający w społeczeństwie szans, przemy do przodu, walczmy i pokonujemy własne ograniczenia, może być dla wielu osób ogromnie motywujące. Taki przekaz jest zatem społecznie bardzo potrzebny. Naturalnie nie można zaprzeczać, że sport osób z niepełnosprawnością wywodzi się z rehabilitacji. Jednak na tym etapie rozwoju paraolimpizm traktowany jest na świecie jako dziedzina w pełni wyczynowa i elitarna, w której, bez pieniędzy i profesjonalnego zaplecza, nie można osiągać znaczących wyników. Już samo zrobienie limitów do udziału w igrzyskach paraolimpijskich jest wielkim osiągnięciem.

– Życie utytułowanych sportowców polega na ciągłych udziałach w zgrupowaniach, zawodach różnej rangi. Wokół takiego sportowca skupiony jest sztab ludzi, również sponsorów. Z paraolimpijczykami dzieje się podobnie?

– Nie wiem, jak to wygląda we wszystkich dyscyplinach. W narciarstwie biegowym, które reprezentuję, nie ma, niestety, zaplecza. Nasz trener jest zarówno szkoleniowcem, serwismenem, kierowcą, pełni funkcje techniczne, czyli zajmuje się niemal wszystkim. Gdyby podczas zawodów dwóch niepełnosprawnych narciarzy miało wystartować równolegle, byłby bezradny. Albo jeden zawodnik nie dostałby sprzętu, albo drugi. Myślę, że problem polega głównie w nakładach, jakie idą na sport olimpijski i paraolimpijski. Spółki Skarbu Państwa, które w dużej mierze finansują sport zawodników pełnosprawnych, to znaczy olimpijski, z niewiadomych względów nie mają w swoich zamiarach wykładania pieniędzy na paraolimpijczyków. Nie bardzo rozumiem ten podział w naszym kraju.

– Takich podziałów istnieje więcej. Niepełnosprawni lekkoatleci, pływacy czy szermierze nie są przecież skupieni w związkach dyscyplinarnych.

– W naszej obecnej sytuacji to rozwiązanie nie jest złe. Związki dyscyplinarne, skupiające sportowców pełnosprawnych, borykają się z wieloma trudnościami. Nie wszystkie są mocne. Gdyby włączyć do nich również zawodników z niepełnosprawnością, mogłoby się okazać, że ci byliby w tych związkach marginalizowani. W polskim sporcie system ma braki. Wspominali o tym po powrocie z Londynu chociażby nasi olimpijczycy.

– Może jednak nasi sprawni sportowcy są mniej odporni na trudności niż paraolimpijczycy? Ci drudzy, mimo niedogodności w szkoleniu, nie tylko zdobywali w Londynie medale, ale pobili też pięć rekordów świata. Mimo przeciwności, można więc osiągać mistrzostwo.

– Jestem bardzo daleka od porównań i wydawania prostych ocen w tej kwestii. Faktem jest, że sportowcy niepełnosprawni są zahartowani w pokonywaniu barier. Na co dzień zmagają się przecież z wieloma ograniczeniami, nie mogą sobie pozwolić na to, żeby takie czy inne rzeczy odpuszczać. Rywalizują z otoczeniem, ale też sami z sobą. Jeśli patrzę na swoje osiągnięcia sportowe, wiem doskonale, że wiążą się one z tym, że trenowałam jednocześnie pracując w biurze przez siedem godzin dziennie. Uprawianie sportu było moją wewnętrzną potrzebą, chęcią, świadomością i czerpaniem z tego satysfakcji. Robiłam to poza etatem. Moja sportowa pasja nie miała żadnego związku z pieniędzmi. Sama szukałam wsparcia finansowego: na przykład w Polskim Związku Narciarskim, które otrzymałam. Jeździłam też na obozy szkoleniowe z pełnosprawnymi narciarzami. Ale były to moje prywatne działania, prośby, na które odpowiadano pozytywnie. Tak to wygląda w przypadku kultury fizycznej osób z niepełnosprawnością.

– Zatem jeśli sportowcom niepełnosprawnym udaje się odnosić tak znaczące sukcesy na najwyższych rangą imprezach międzynarodowych, to dlaczego nasi sprawni sportsmeni mają z tym problemy? Przecież ludzie są podobnie skonstruowani.

– Trudne pytanie.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz