Bieżące

Anna Dymna: Dobrze, że mamy takie święto

1 listopada, jak co roku, Anna Dymna uczestniczyła w kweście Obywatelskiego Komitetu Ratowania Krakowa na Cmentarzu Rakowickim. Robiła to już po raz trzydziesty trzeci.

  • Fot.: archiwum Fundacji
    Fot.: archiwum Fundacji

– To był wyjątkowo piękny dzień. Ciepło, słonecznie, bezwietrznie – opowiada Anna Dymna. – I odniosłam wrażenie, że po tych promieniach słońca spływał na ludzi spokój , życzliwość i uśmiech.  Jeszcze nigdy tak szybko nie napełniała się moja puszka. Nie wiem, ile uzbierałam, ale po półtorej godzinie kwestowania trudno mi było nią potrząsać, a dzisiaj strasznie bolą mnie mięśnie prawej reki. Takie kwestowanie jest dla mnie zawsze ważnym doświadczeniem i spotkaniem. Ludzie, którzy podchodzą do mnie, zwykle, poza pieniędzmi, dzielą się ze mną słowami. Nasłuchałam się ich wczoraj wiele. Są tacy, którzy przyjeżdżają tu co roku, również z innych miast i „umawiają się” ze mną pod główną bramą cmentarną zawsze na tym samym miejscu. Oni wrzucają do puszki największe nominały i obdarzają mnie słowami, które  są dla mnie cenniejsze od milionów. Wczoraj nasłuchałam się ich wiele i bardzo za nie dziękuję. Dają mi siły i pozwalają mi wierzyć, że to, co robię  i robiłam na scenie czy w fundacji, ma dla kogoś jakiś sens. Wczoraj wyraźnie zobaczyłam, że taka kwesta, takie wspólne działanie sprawia wszystkim przyjemność, że w ten dzień robimy coś razem, bez polityki i żadnych manipulacji.  Zresztą od wielu lat obserwuję, że 1 listopada to jest dzień inny od wszystkich w roku: ludzie idą na cmentarz, stają nad grobami swoich bliskich i zaczynają myśleć o rzeczach najistotniejszych, nad którymi nie mają czasu zastanawiać się na co dzień, jakby odkrywali, że fakt, iż są na tym świecie to nie jest tylko ich zasługa, a bliscy, którzy już odeszli, pomagali im kiedyś żyć, rozumieć ten świat są gdzieś bardzo blisko. I czują, że wspomnienie o nich daje im nadal siłę i odwagę. Właśnie w ten dzień uświadamiamy to sobie.

Rano byłam na Salwatorze. Długo stałam nad grobem Dymnego i zdawało mi się, że z nim „rozmawiam”. Tak samo pogadałam z moimi Matkami teatralnymi Zofią Jaroszewską, Zofią Niwińską i Ewą Lassek. Tak wiele im zawdzięczam! One mnie ukształtowały jako aktorkę, dzięki ich przyjaźni nie popełniłam prawdopodobnie wielu błędów w życiu.

Na Rakowicach przy grobie Mamy i Taty spotkałam się z kilkoma pokoleniami mojej rodziny. Grób przystroiłam oczywiście wcześniej… i to tak, by było radośnie i kolorowo i koniecznie z czerwonymi kuleczkami dzikiej róży. Mam bardzo je lubiła. Poszłam też do Jurka Bińczyckiego, Jurka Nowaka, Jurka Jarockiego, Piotrusia Skrzyneckiego, Marka Grechuty i Jurka Łukowicza, który był wspaniałym pianistą oraz profesorem mojego syna.  Wszystkim wymalowałam lampiony, jak zawsze i wysłałam w niebo moje najlepsze myśli… oni już wiedzą jakie.  Niebo było otwarte, rozświetlone słońcem i jasne od tych wszystkich wspomnień tysięcy ludzi na cmentarzu. Oczywiście nie dotarłam na wszystkie groby. To byłoby niemożliwe. Zapaliłam więc świeczkę w ich intencji na samotnej, opuszczonej mogiłce.   Myślę, że, dzięki takiemu dniu, dzięki chwili zadumy człowiek potem jakoś mądrzej i lepiej może żyć. A gdy wróciłam do domu akurat szedł w telewizji „Znachor” i znowu zobaczyłam kochanego Binia, czyli Jurka Bińczyckiego, i zrobiło mi się tak ciepło przy sercu. Nawet storturowany wieloma godzinami biegania kręgosłup przestał mnie boleć.

Podczas ubiegłorocznej kwesty Obywatelskiego Komitetu Ratowania Krakowa na Cmentarzu Rakowickim Anna Dymna uzbierała do puszki 2590 złotych. W tym roku, dzięki hojnej życzliwości osób odwiedzających Rakowice, 4210 złotych.

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz