Bieżące

„Przychodzą do mnie dobre rzeczy”

„Wokół mnie były osoby, które potrzebowały obwiniać. Mówiłam im: »Nie rób tego, bo nie mam żalu do nikogo, nie chcę wokół siebie złej energii«. Stało się coś i trudno. Nie można cofnąć czasu” – mówiła wokalistka Monika Kuszyńska w programie „Anna Dymna – Spotkajmy się” .

  • Fot.: archiwum Fundacji
    Fot.: archiwum Fundacji

Anna Dymna: Moniczko, tak się cieszę, że jesteś i będziemy mogły porozmawiać. Masz w sobie tyle jasności. Tutaj mam dla Ciebie prezent (wręcza rozmówczyni kamyk).

Monika Kuszyńska: Dziękuję.

A.D.: Dużo już mówiłaś o sobie. Kiedy osoba publiczna opowiada takie rzeczy, bardzo dużo pomaga innym. Wiesz o tym?

M.K.: Słyszałam, że tak się dzieje. Inaczej nie chciałoby mi się mówić tak dużo i tak często. Rzeczywiście, odkrywam w tym duży sens. Wiele osób dziękuje mi za to. Wszyscy mamy podobne myśli. Ktoś je nazwie i wypowie, a wtedy zdajemy sobie sprawę, że to samo mamy w głowie. A skoro mam okazję mówić, to chyba powinnam to robić. Tak czuję.

A.D.: Nieraz ludzie są bardzo osamotnieni w swoich problemach. Kiedy o takich sprawach wypowiadają się osoby publiczne, bardziej to do nich dociera.

M.K.: Ludzie często uważają, że to, co ich spotkało, dotyczy tylko ich i nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. A kiedy widzą, że ktoś przeżywa coś podobnego, jest im lżej. Takiej ulgi nie jest w stanie czasami dać nawet najbliższa rodzina.

A.D.: Zastanawiałam się, od czego zacząć tę rozmowę… Pamiętasz, jaką byłaś dziewczynką mając pięć lat?

M.K.:  Zdaje mi się, że zawsze byłam dorosła (śmiech). Kiedy miałam pięć lat, akurat urodziła się moja siostra. Chyba od samego początku czułam za nią odpowiedzialność, przez długie lata dużo się nią opiekowałam. Miałam też swój świat. Byłam dzieckiem, które poszukiwało czegoś własnego. Ponieważ wakacje spędzałam u dziadków na wsi, bardzo lubiłam przebywać ze zwierzętami. Bardziej niż z ludźmi. Godzinami potrafiłam przesiadywać z małymi kotkami, obserwować, jak one żyją. Bardzo mnie to fascynowało.

A.D.: Kiedy zaczęłaś marzyć o tym, kim chcesz być w przyszłości?

M.K.: Nie pamiętam, kiedy się to zrodziło. Pamiętam jednak, jakie marzenia miałam. Zawsze bardzo chciałam być… piosenkarką.

A.D.: Naprawdę?

M.K.: Tak. To jest bardzo ciekawe, że dzieci mają zazwyczaj kilka opcji. Ja miałam zawsze tę jedną. Nawet przebywając na wsi ze zwierzętami, bardzo dużo dla nich śpiewałam. To byli pierwsi moi słuchacze (śmiech).

A.D.: Czasami moim kotom też śpiewam i wytrzymują to… A jakie studia wybrałaś?

M.K.: Muzykoterapię. Jestem muzykoterapeutką. Natomiast nie spodziewałam się, że tym muzykoterapeutą zostanę. Dzisiaj słyszę, że nim jestem, że dokładnie wykonuję swój wyuczony zawód.

A.D.: A kiedy zaczęło się Twoje wchodzenie w prawdziwy świat muzyki?

M.K.:  Po maturze. Dość wcześnie, chociaż dzisiaj jest to chyba normalne. Dla mnie, tak sądzę, to było zbyt wcześnie. Człowiek nie jest wtedy jeszcze przygotowany, nie ma tego pancerza, który chroni go przed różnymi trudnymi sytuacjami. Ale na początku jest tylko zachłyśnięcie.

A.D.: Jesteśmy przed 2006 rokiem. To był maj. Pamiętasz ten dzień dokładnie?

M.K.: Tak, tak… Wracałam z koncertu.

A.D.: A w jakim nastroju wtedy byłaś?

M.K.: Dziwny to był moment. Nie wierzę w takie znaki, ale tamtego dnia czułam, że coś wisi w powietrzu.

A.D.: Kiedy zdarzył się ten wypadek?

M.K.: Przed południem. Wyjechaliśmy o ósmej albo dziewiątej rano. Daleko nie zajechaliśmy…

A.D.: Straciłaś przytomność?

M.K.: Nie. Mniej więcej byłam świadoma wszystkiego, co się działo.

A.D.: Co z tego pamiętasz?

M.K.: Pamiętam walkę o przetrwanie i niesamowity mechanizm obronny… Analizowałam sobie, jak to jest z tym naszym organizmem, że tak reaguje, podpowiada nam, jak się zachować w sytuacji ekstremalnej, mimo że nie jest tego uczony.

A.D.: Kiedy dotarło do Ciebie, że, na skutek wypadku, możesz nie chodzić?

M.K.: Dość szybko, chociaż nie przyjmowałam tego do wiadomości. Zakładałam taką opcję, że może być inaczej, że mój scenariusz na pewno będzie dobry.

A.D.: Miałaś w szpitalu momenty załamania?

M.K.: Jasne, niejeden. Najpierw przez kilka miesięcy uczyłam się żyć w bólu, którego wcześniej nie znałam. Oczywiście przez pewien czas dostawałam silne leki przeciwbólowe. Najpierw morfinę, która wtedy była dla mnie czymś najwspanialszym na świecie, bo w jednej sekundzie odcinała mnie od tego wszystkiego. Ale w tamtym czasie nie myślałam o niczym. Tylko o tym, żeby przestało mnie boleć. Trudny był potem efekt odstawienia tej morfiny. Później, powoli, próbowałam wracać do jakiejś aktywności, co też było dla mnie doświadczeniem traumatycznym, bo po dwóch czy trzech miesiącach leżenia, zdaje się, kurczą się płuca. Kiedy próbujemy się podnieść, ból jest taki w klatce piersiowej, jakby wbijano nam milion igieł. Małymi kroczkami zaczęłam wracać do życia.

A.D.: Rehabilitacja…

M.K.: Tak.

A.D.: To jest potwornie nudne i bolesne. Miałaś opiekę psychologa?

M.K.: Nie. Żadnej.

A.D.: A pamiętasz powrót do domu, do rzeczywistości?

M.K.: Był koszmarny. To jest coś, co bardzo zaskakuje, na minus. Zdawało mi się, że to będzie najszczęśliwszy dzień mojego życia, że wreszcie wyjdę z tego szpitala i będę wolna.  Okazało się, że jestem w więzieniu jeszcze gorszym, że nie mam dokąd wracać. Mieszkania, w których, ewentualnie, mogłabym być, są dla mnie kompletnie niedostępne. W Łodzi długo nie pomieszkałam, bo źle czułam się tam psychicznie. Będąc jeszcze w szpitalu, dowiedziałam się o Wojtku, moim rehabilitancie, który mieszka w Bielsku-Białej. Kiedy jakoś odżyłam, od razu do tego Bielska pojechałam. Po pierwszym kontakcie z Wojtkiem, wiedziałam już, że to jest to. Ogromnie mi ulżyło, ponieważ wiedziałam, jak ważna jest osoba takiego rehabilitanta. Wojtek przede wszystkim umiał słuchać. Nigdy nie oceniał.  Mimo swojej wielkiej wiedzy, ma pokorę. Miał kilkoro pacjentów, którzy chodzą, mimo że lekarze nie dawali im szans.

A.D.: Ale Ty nie chodzisz…

M.K.: To prawda.  Mój przypadek jest trudny. Nie chodzę, ale wszystko inne zostało w moim życiu uleczone. To też wielka zasługa Wojtka.

A.D.: Kiedy od Twojego wypadku minęły dwa albo trzy lata, pomyślałam: „A może do tej Moniki zadzwonię i poproszę, żeby zasiadła w jury Festiwalu Zaczarowanej Piosenki?”. Otrzymywałam wtedy sygnały, że to niemożliwe, że na to się nie zgodzisz. Miałaś coś takiego, że wstydziłaś się siebie na wózku?

M.K.:  Tak. To była kolejna rzecz, z którą musiałam się borykać. Przez dłuższy czas w ogóle nie chciałam wychodzić z domu, bo człowiek boi się ocen, spojrzeń. Oczywiście to wszystko jest w naszej głowie.  Kto mnie ma oceniać i za co? Dodatkowo miałam stres, że ktoś mnie rozpozna i nie wiadomo jak zareaguje. Właściwie nie wiem do końca, czego się bałam… Powodem jest brak samoakceptacji.

A.D.: Ale przełamałaś to.

M.K.: Przełamałam.  Stopniowo. Nie było to łatwe. Pierwsza moja wizyta była na Waszym Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Był to dla mnie stres, ale czułam się też cudownie zaopiekowana. To jest piękne w tym festiwalu. Zawsze to podkreślam. Powtarzam ludziom, że każdy człowiek, każdy gość, który pojawia się na tym festiwalu, czuje się wyjątkowo. Doświadczyłam tego w sytuacji, kiedy miałam naprawdę ogromny stres.

A.D.: Ale potem zaśpiewałaś w Koszalinie.

M.K.: Tak. Na festiwalu integracyjnym, a w następnym roku na Festiwalu Zaczarowanej Piosenki…

A.D.: … jako gwiazda towarzyszącą utalentowanej osobie niepełnosprawnej.

M.K.: To były początki. Wybierałam wówczas miejsca, w których czułam się bezpiecznie. Nie myślałam jeszcze wtedy o powrocie na scenę. Myślałam o ewentualnej pracy w studiu, nagrywaniu, ale nie o pokazywaniu się na scenie. Będąc w jury Waszego festiwalu, popatrzyłam na tych młodych ludzi śpiewających na krakowskim Rynku: i na wózkach, i niewidomych, różnych. Pomyślałam sobie: „Kurczę, oni mogą, nie przejmują się, są tacy autentyczni”.

A.D.: Czy oskarżałaś kogoś o to, co się stało?

M.K.: Nie. Wiedziałam, że to jest bardzo duże obciążenie dla mnie samej. Udawało mi się dość racjonalnie podchodzić do tej sytuacji. Nie jestem też osobą, która szuka winnych. Takie szukanie winnych nic nie daje.

A.D.: Osłabia i zabija.

M.K.: Tak, bardzo. Wokół mnie były osoby, które potrzebowały obwiniać. Mówiłam im: „Nie rób tego, bo ja nie mam żalu, nie chcę wokół siebie złej energii”.  Stało się coś i trudno.  Nie można cofnąć czasu.

A.D.: Moniczko, wiesz…

M.K.: Zapytasz mnie o męża, wiem. Widzę po twarzy… (śmiech).

A.D.:  Chciałam tylko powiedzieć, że od jakiegoś czasu widzę obok Ciebie kogoś ogromnie serdecznego i czułego.

M.K.: Wszyscy mi zazdroszczą. Pozytywnie.

A.D.: Ale jak do tego doszło? Znaliście się chyba wcześniej.

M.K.: No stało się, no po prostu…  Znaliśmy się przed wypadkiem, ponieważ graliśmy razem.  Potem była kilkuletnia przerwa, a następnie spotkaliśmy się w moim innym już życiu, znów jako kolega i koleżanka. Wtedy zupełnie nie zakładałam opcji, że będę z mężczyzną. Miałam mocno zaburzone poczucie kobiecości. Zresztą nie dopuszczałam do siebie za bardzo ludzi. Akurat w stosunku do Kuby miałam sympatyczne emocje, wspomnienia. Lubiłam go zawsze. Zaczęliśmy się znowu spotykać koleżeńsko, pisać. Mieszkałam już wtedy na stałe w Bielsku, on – w Łodzi. No i tak, nie wiadomo kiedy… To nie jest związek oparty na jakimś poświęceniu. Kuba zawsze to podkreśla. I tak jest. Każdy z nas realizuje się po swojemu. Nie ma w tym szczególnych wyrzeczeń. Jesteśmy całkiem normalną parą (śmiech).

A.D.: Jakie masz największe marzenie, takie proste?

M.K.:  Jeszcze do niedawna powiedziałabym, że chcę chodzić.  Pewnie, że chciałabym, by tak się stało. Ale dzisiaj, myślę, że gdyby nie miało się to spełnić, też nie będzie tragedii. Natomiast marzyłoby mi się żyć w kraju, który jest przyjazny osobom poruszającym się na wózkach.  Kiedy mam odpowiednie warunki, przestaję myśleć o tym, że jestem niepełnosprawna. Czuję się wolna.

A.D.: A plany artystyczne?

M.K.: Rok temu nagrałam płytę, pierwszą swoją solową. To było dla mnie coś bardzo ważnego, duży przełom. Mam w planach nagrać kolejną. Może coś napiszę, ale… Nie lubię za bardzo planować. Często mówię, że jestem mocno osadzona w teraźniejszości. Plany mnie przytłaczają, uciekam od tego, żeby robić plany w długiej perspektywie. Plany mam takie, że upiekę sobie jutro ciastka owsiane. Lubię gotować i tego typu plany toleruję. Dostaję dużo propozycji. Mam w sobie poczucie otwartości: że dobre rzeczy przychodzą do mnie. I rzeczywiście tak jest. Niczego nie musze planować, bo wszystko dzieje się samo. Pojawiają się niesamowici ludzie, propozycje. Bardzo dużo dobrego do mnie trafia.

A.D.: Moniczko, mówisz takie ważne rzeczy… Mam nadzieję, że wszyscy ich wysłuchają.

M.K.: Dodam jedno: kiedy znalazłam się w tej trudnej sytuacji i wróciłam ze szpitala do mieszkania, w którym czułam się jak w pułapce, obejrzałam program „Anna Dymna – Spotkajmy się”. Wystąpił w nim Jasiek Mela. To była dla mnie bardzo ważna chwila, bo Jasiek powiedział w tej audycji masę ważnych rzeczy. Poczułam wtedy siłę. Pomyślałam: „Jeżeli ten chłopak, po takim wypadku, robi takie rzeczy, to ja również muszę wziąć się w garść i robić coś ze swoim życiem”.

A.D.: Dziękuję Ci, Moniczko. Też biorę się w garść, kiedy z Tobą rozmawiam.

TVP2, 12 grudnia 2013 r., 12.30

 

 

 

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz