Bieżące

Anna Dymna: Trzeba zacząć widzieć

„Cóż z tego, że ktoś ma achondroplazję, jest niewidomy albo siedzi na wózku? Trzeba przestać na to patrzeć i zacząć widzieć, co takie osoby potrafią robić. Służy temu zresztą nie tylko Festiwal Zaczarowanej Piosenki, ale także całe Ogólnopolskie Dni Integracji »Zwyciężać Mimo Wszystko«” – podkreśla Anna Dymna.

  • Ubiegłoroczny finał Festiwalu: Anna Dymna w towarzystwie Wiktorii Pongowskiej, Julii Bagińskiej i Michała Ziomka, fot.: Tomasz Czapiewski
    Ubiegłoroczny finał Festiwalu: Anna Dymna w towarzystwie Wiktorii Pongowskiej, Julii Bagińskiej i Michała Ziomka, fot.: Tomasz Czapiewski

 

Rozmowa z Anną Dymną

– Przed pierwszą edycją Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, w książkowym wywiadzie „Warto mimo wszystko”, mówiła Pani: „Organizując tę imprezę założyliśmy, że, w towarzystwie największych gwiazd polskiej estrady, w finale festiwalu, wystąpią tylko najzdolniejsi niepełnosprawni wokaliści. Czas skończyć z traktowaniem moich przyjaciół na zasadzie: »Marcinku, jesteś niewidomy, jeździsz na wózku, ale lubisz śpiewać? No to masz mikrofon i pośpiewaj sobie. Nieważne, że nie masz głosu, wolno ci, bo biedny przecież jesteś«. Takie podejście nie tylko uwłacza godności Marcina, ale krzywdzi także jego bardziej zdolnych wokalnie kolegów. Tracimy przez to z oczu talenty na miarę Andrea Bocelli czy Stevie Wondera”. Minęło dziesięć lat. Czy udało się spełnić założenie festiwalu?

– Od pierwszej edycji, zarówno w półfinale, jak i finale tego projektu, organizowanego przez moją Fundację, niepełnosprawnych wokalistów ocenia profesjonalne jury. Ewa Błaszczyk, Elżbieta Zapendowska, Urszula Dudziak, Krystyna Prońko, Magda Umer, Maria Szabłowska, Jacek Cygan, Zbigniew Hołdys, Zbigniew Preisner, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Jerzy Satanowski – to tylko część muzycznych autorytetów, które wydawały werdykt podczas naszego festiwalu. Taki ogólnopolski konkurs, w którym uzdolnione wokalnie osoby niepełnosprawne rywalizują między sobą i są poddawane profesjonalnej selekcji, był moim marzeniem.

– Skąd wział się pomysł na ten konkurs?

Od 2003 roku prowadzę w Telewizji Polskiej program „Anna Dymna – Spotkajmy się”. Rozmawiam w nim z osobami ciężko chorymi i niepełnosprawnymi. Nieraz słyszałam, co takich ludzi boli najbardziej: że, najczęściej, spotykają się z litością i nikt ich właściwie poważnie nie traktuje. Mało kto zauważa, że posiadają talenty, marzenia i, podobnie jak wszyscy, pragną odnosić sukcesy, a przy tym realizować się w swoich pasjach. Moi niepełnosprawni rozmówcy opowiadali, że, nawet w szkołach integracyjnych, traktuje się ich często z taryfą ulgową, jakby niewiele sobą reprezentowali i stali na straconej pozycji. Twierdzili, że taka postawa jest dla nich upokarzająca.

Przez wiele lat, z pokolenia na pokolenie, mieliśmy wdrukowywane w umysły, że osobom niepełnosprawnym przede wszystkim należy się współczucie, no i taryfa ulgowa. Najtrudniej jest zmieniać schematy mentalne.

– W trakcie pierwszych edycji Festiwalu Zaczarowanej Piosenki zdarzali się rodzice, którzy byli oburzeni formułą tego konkursu. Mówili: „Nie dość, że mój synek jest niewidomy, to jeszcze przegrał, zadano mu dodatkowy ból”. Dlatego wszystkich, którzy chcą nadsyłać zgłoszenia do Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, informujemy, że w tym konkursie nie ma „zlituj się”. Bez względu na to, czy ktoś jest niewidomy, porusza się o kulach albo siedzi na wózku, jurorzy oceniają tylko siłę, barwę oraz czystość głosu, po prostu muzyczny talent. Zwyciężają jedynie najlepsi.

– Przykro jednak spoglądać na żal tych niepełnosprawnych wokalistów, którzy odpadają w festiwalowych półfinałach. Mają łzy w oczach…

– Patrząc na nich, też odczuwam smutek. Ale cóż… Takie są reguły każdego konkursu. Nikt nie ma wpływu na decyzje naszych jurorów. Aktorzy, którzy biorą udział w castinagach, też w nich odpadają. Mam kolegów, którym parokrotnie nie udawało się zdać egzaminów do szkoły teatralnej, a dzisiaj są wielkimi aktorami. Z drugiej strony – jak ogromne jest szczęście tych, którzy przechodzą do finału naszego festiwalu i w nim zwyciężają. Czują wtedy, że na ten sukces naprawdę zasłużyli, zapracowali. Gdyby nie było rywalizacji, nie byłoby także tej radości. Przez te lata widziałam też prawdziwe łzy w oczach naszych laureatów, gdy odbierali Statuetki Zaczarowanego Ptaszka. Myślałam, że to łzy szczęścia, bo i takie się zdarzają. Tymczasem oni naprawdę płakali z żalu.

– Niby dlaczego?

– Ponieważ zdawali sobie sprawę, że już nie będą mogli startować  w naszym festiwalu. Tak jest w regulaminie: masz statuetkę w danej kategorii, więc nigdy już nie możesz startować ponownie. Płaczą zwykle dorośli… Dzieci, które zwyciężają, dorastają  i startują w drugiej kategorii. Czy chodzi więc tu tylko o nagrody?

– „Nie śpiewamy niewidzącymi oczami, złamanym kręgosłupem albo sparaliżowanymi nogami. Dlaczego więc nasze zdolności wokalne nie miałyby być poddane wnikliwej weryfikacji?” – pytał niewidomy Łukasz Żelechowski, który zwyciężył w 2. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, występując na scenie z Justyną Steczkowską.

– W tym rzecz. Moja Fundacja organizuje ten festiwal także dlatego, by uświadomić społeczeństwu, że osoby niepełnosprawne są zwyczajnymi ludźmi. Cóż z tego, że ktoś ma achondroplazję, jest niewidomy albo siedzi na wózku? Trzeba przestać na to patrzeć i zacząć widzieć, co takie osoby potrafią robić. Służy temu zresztą nie tylko Festiwal Zaczarowanej Piosenki, ale także całe Ogólnopolskie Dni Integracji „Zwyciężać Mimo Wszystko”. Od pierwszej edycji festiwalu jest z nami Telewizja Polska. Dzięki jej transmisjom, umiejętności naszych sportowców i wokalistów mogą zobaczyć miliony ludzi.

Wielu finalistów, mimo że nie zwyciężają w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, ponownie bierze w nim udział. Nie poddają się.

– Mamy więc najlepszy dowód na to, że nie o nagrody tu chodzi, lecz o coś więcej.

– Jacek Cygan powiedział, że w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki najbardziej urzekający jest fakt, że nie widać na scenie niepełnosprawności wykonawców.

Wspomniał również o tym, że, dzięki temu wydarzeniu, dostrzegł w swoich tekstach coś, czego przedtem nie widział. Osoby niepełnosprawne nadają piosenkom inne znaczenie. Gdy śpiewają o samotności, braku miłości, bólu osiągają tak głęboki wyraz przekazu, autentyczność… że niczego nie muszą udawać, kreować – po prostu stoją na scenie i śpiewają całymi sobą, swoim życiem. A że w dodatku są utalentowani wokalnie to w odbiorze emocjonalnym działają na widzów z rzadko spotykaną siłą.

– Co jest największym sukcesem festiwalu? 

– Najpierw nie bardzo wierzono w powodzenie tego projektu. Potem pytano, czy jego laureaci nagrali już płyty albo kiedy wystąpią na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Ludzie są niecierpliwi. Nie zdają sobie sprawy, jakie w Polsce mamy zaszłości i ile mentalnych barier należy jeszcze obalić . Przez te dziesięć lat, również dzięki Festiwalowi Zaczarowanej Piosenki, społeczeństwo zaczęło postrzegać osoby niepełnosprawne jako normalnych ludzi, którzy, tak jak wszyscy, mają pasje, talenty i marzenia. Nasz festiwal służy przede wszystkim przełamywaniu stereotypów. Od wielu gwiazd i jurorów, uczestniczących w tym projekcie, słyszałam: „Boże! Nie wiedziałem, że w człowieku kryje się taka siła!”. Podkreślają też, że w tym festiwalu jest coś, czego dzisiaj potwornie wszystkim brakuje: autentyczna radość i prawda. Tutaj niczego sztucznie się nie kreuje. Moim zdaniem, to jest największym sukcesem tego wydarzenia artystycznego.

– Gra toczy się jednak o wysokie stawki. Zwycięzcy festiwalu otrzymują wysokie stypendia.

Finaliści twierdzą zgodnie, że nie nagrody są najważniejsze. Najistotniejsza dla nich jest atmosfera: życzliwość i uwaga, jaką im się tutaj poświęca, a także fakt, że mogą doskonalić swój wokalny warsztat pod okiem profesjonalistów. To  wiele zmienia w ich stosunku, jaki mają do świata, ludzi. Również do samych siebie. Wielu nabiera śmiałości i z większą odwagą realizuje swoje muzyczne pasje. Ważne jest również, że, dzięki festiwalowi, nawiązują się kontakty. Uczestnicy festiwalu wzajemnie się wspierają, tworzą na przykład wspólne projekty muzyczne, zakładają zespoły. Uruchamia się więc potencjał, który trudno przeceniać. Jedna z półfinalistek powiedziała do mnie: „Czy pani wie, że pierwszy raz w życiu usłyszałam od mojej matki: »Jestem z ciebie dumna«. Widząc, jak śpiewam na scenie, pierwszy raz w życiu matka mnie pochwaliła”. Zaczynam więc rozumieć, jaką siłę i wartość ma ten festiwal – że był, jest i będzie potrzebny. Dzieją się na nim przecież rzeczy magiczne, cuda ważniejsze od nagród, sławy albo karier.

– W ciągu dziesięciu lat w festiwalu uczestniczyły największe postacie polskiej piosenki, a także jurorzy, z których muzycznym autorytetem nie sposób dyskutować. Od pierwszej edycji opiekę artystyczną nad projektem sprawuje Irena Santor. Jak udało zgromadzić się tak znakomite grono?

– Irenka bardzo mi w tym pomogła. Zachwyciła się ideą festiwalu, stanęła za nim murem. Oczywiście na początku były trudności, musiałam wiele tłumaczyć, bo nikt nie wiedział, o co chodzi w tym wokalnym konkursie. Dzisiaj nasz festiwal ma już swoją markę. Teraz spotykam się z ogromną życzliwością, zarówno ze strony jurorów, jak i gwiazd. Czasami zastanawiam się nawet, komu więcej daje nasz festiwal: czy niepełnosprawnym wokalistom, czy gwiazdom, jurorom oraz wszystkim, którzy przygotowują ten projekt.

– Niektórzy jednak podejrzewają, że gwiazdy chcą się pokazać z osobami niepełnosprawnymi i promować siebie w ten sposób, kreować swój wrażliwy wizerunek.

– Byłabym bardzo ostrożna z przypisywaniem chęci promocji gwiazdom i jurorom Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Irena Santor, Ewa Bem, Anna Maria Jopek, Kasia Nosowska, Elżbieta Zapendowska, Edyta Górniak, Grzegorz Markowski, Zbigniew Wodecki, Zbigniew Zamachowski czy Zbigniew Preisner nie muszą promować się dzięki osobom niepełnosprawnym. To są artyści od dawna uznani i podziwiani. Mówienie: „chcą się promować” wydaje się żałosne. Oni po prostu są wspaniali i kochani. I dobrzy.  Sama to zresztą „przerabiałam”. Mówiono, że jestem starzejącą się aktorką i dlatego zajęłam się osobami niepełnosprawnymi. „Bo Dymna chce się pokazać” – argumentowano. Przecież ja się już napokazywałam przez ponad czterdzieści lat. W dodatku mam tak dużo zajęć i w teatrze, i w Salonie Poezji, i w szkole teatralnej, że naprawdę się nie nudzę. Żaden sztuczny wizerunek nie jest mi potrzebny. Robię swoje i jestem szczęśliwa. Zrozumiałam, że odpieranie takich zarzutów nie zdaje się na nic. Jeśli ktoś będzie chciał mówić, że jestem garbata, to przecież i tak będzie to robił.

– Przykra sprawa, rzeczywiście szalenie krzywdząca…

– A my razem, po prostu i mimo wszystko, spotykajmy się co roku na krakowskim Rynku i…. promujmy lepszy, bardziej normalny świat, mądrzejszy, a przy tym radośniejszy. Wszystkich więc zapraszam do takiego promowania. Do pomagania.

 

                                                                                                       Rozmawiał Jerzy Tabor

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz