Bieżące

Kobieta spełniona

Stefania ma achondroplazję. Ale żyje tak, jakby jej nic nie dolegało. Może być kolejnym przykładem na to, że, jak twierdzą niektórzy, fizyczna niepełnosprawność to tylko stan umysłu. Oto następna bohaterka naszego cyklu, który zapoczątkowaliśmy z okazji Dnia Kobiet.

Wzrostu ma sto dwadzieścia sześć centymetrów. Lat – czterdzieści jeden. Jej czternastoletnia Julka na razie mierzy trochę ponad metr. Pewnie dziewczynka podrośnie jeszcze trochę. Stefania nie chce nawet zastanawiać się, czy kiedy idą z córką ulicą, to wzbudzają w przechodniach zdumienie. Głupstwami nie zawraca sobie głowy. Nie robi bezsensownych autoanaliz. Stara się brać życie takim, jakim jest. Potwornie nie lubi też, kiedy, z racji wzrostu, ktoś usiłuje okazywać jej współczucie. Ta niechęć była w niej od kiedy pamięta. Pytana o swoją niepełnosprawność, właściwie nie wie, co ma odpowiedzieć. Nigdy nie uważała, że jest inna. Jako kobieta czuje się spełniona. Ma kochającego męża, wspaniałe, utalentowane artystycznie dziecko, na co dzień zwyczajnie prowadzi dom.

Stefania nie wyobraża sobie bezczynności. Pracuje obecnie w Domu Pomocy Społecznej, jako instruktorka kulturalno-oświatowa. Nie przypomina sobie również, by kiedykolwiek miała „pod górkę”. Może z wyjątkiem chwil, gdy, w latach szkolnych, grała w koszykówkę. Z achondroplazją

trudno w tej grze zdobywać punkty

Ale w siatkówce, tenisie stołowym czy innych sportach radziła sobie naprawdę świetnie. Była ambitna. W turniejach nawet startowała. Uwielbiała też śpiewać. To po niej Julka odziedziczyła radosną energię.

Rodzice Stefanii wzrost mieli normalny. Wychowywali córkę jak zdrowe dziecko: żadnych nadmiernych czułości, wyolbrzymionej troski albo taryf ulgowych. W szkole było podobnie. Nikt nie robił problemu z jej niskiego wzrostu, nie wytykał ją palcem. Pewnie dlatego, że umysł zawsze miała otwarty. Była towarzyska, uśmiechała się do świata. Ale zadziorna też potrafiła się stać… Jak trzeba było.

Przyszłego – mierzącego sto osiemdziesiąt sześć centymetrów – małżonka, Dariusza, poznała w wieku dwudziestu czterech lat. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Po dwóch latach znajomości wzięli ślub. Jak zwykle w takich przypadkach, szansa na to, że będą mieli zdrowe potomstwo, wynosiła pięćdziesiąt procent. Zdawali sobie sprawę z ryzyka, lecz nie wahali się. Zwyczajnie pragnęli mieć dziecko. O tym, że Julka również przyjdzie na świat z achondroplazją, wiedzieli już przed porodem. Stefania miała jednak pewność, że skoro sama potrafi cieszyć się życiem, to z córką jej stanie się podobnie.

– Na wiadomość o zajściu w ciążę poczułam ogromne szczęście – wspomina.  – Oczywiście rozumiem kobiety, dla których priorytetem jest urodzenie pięknego i zdrowego dziecka. Ale wiadomo: z ciążami bywa różnienie. Różne dzieci się rodzą, z rozmaitymi chorobami przychodzą na ten świat. Kiedy dowiedziałam się, że Julka odziedziczy po mnie achondroplazję, nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym jej nie urodzić.

Stefania twierdzi, że Julka urzeczywistnia jej muzyczne marzenia z młodości. Ale nie robi tego pod presją rodziców. Z własnej woli doskonali się artystycznie. Jest teraz w pierwszej klasie gimnazjalnej. Słuch i głos zaczęła kształcić jeszcze w zerówce. Uczy się grać na flecie i pianinie. Popołudniami, trzy razy w tygodniu, czasami częściej, Stefania zawozi córkę czternaście kilometrów na zajęcia w szkole wokalno-aktorskiej. Bywają dni, gdy Julka nad książkami i zeszytami przesiaduje do północy. Skarży się rzadko. Rozumie, że

realizacja własnych pasji wymaga solidnej pracy

Julka występowała na wielu festiwalach. Scena to jej żywioł. Zajęła pierwsze miejsce w Konkursie Piosenki „Przedszkolaki śpiewają” oraz Festiwalu Piosenki „Integracja malowana dźwiękiem”. Przed trzema laty przyznano jej Grand Prix Ogólnopolskiego Festiwalu Artystycznego dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej „Śpiewaj z nami”. W roku 2012, po raz pierwszy, wysłała zgłoszenie do udziału w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty, kilkuetapowego, ogólnopolskiego konkursu organizowanego przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Przebrnęła przez sito eliminacji. W finale, na krakowskim Rynku Głównym, zaśpiewała „Śpij, kochanie, śpij”. W duecie z Kayah. Dzięki retransmisji koncertu w TVP, Julkę widziała cała Polska. Po roku ponownie wysłała zgłoszenie do tego konkursu. Znowu zakwalifikowała się do finału. Odniosła sukces. Wykonanie, w duecie z Anią Rusowicz, „Za daleko mieszkasz, miły” oraz – solowe – „Nie ma jak pompa”, utworu z repertuaru Maryli Rodowicz, dało Julce drugie miejsce w kategorii wokalistów do lat szesnastu. Publiczność na krakowskim Rynku nagrodziła trzynastolatkę burzą braw. Oceniali ją muzyczni luminarze: Ewa Błaszczyk, Urszula Dudziak, Krystyna Prońko, Justyna Steczkowska, Magda Umer, Agata Passent, Jacek Cygan, Jan Kanty Pawluśkiewicz i Zbigniew Preisner. Stefania była i jest niezwykle dumna. Ale nie kryje, że z ubiegłorocznego sukcesu jej córka cieszy się tylko połowicznie. Regulamin Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty uniemożliwia teraz Julce ponowny występ na krakowskim Rynku. Dziewczynka musi uzbroić się w cierpliwość, trochę odczekać. Dopiero kiedy będzie miała szesnaście lat, znajdzie się w kategorii wokalistów dorosłych. Wtedy znowu

zamierza śpiewać w Krakowie

– Z występami przed publicznością Julka dobrze sobie radzi – przyznaje Stefania. – Twierdzi, że odczuwa strach jedynie w chwilach poprzedzających wyjście na scenę. Potem, jak mówi, tremę zostawia w szatni. W jej wieku nie miałam takiej odwagi. Śpiewanie, owszem, sprawiało mi radość, ale występ przed większym gronem osób ogromnie mnie krępował. Córka zajęć ma sporo. Narzeka  jednak tylko momentami, kiedy tych obowiązków jest naprawdę wiele. Staram się jej czas organizować w taki sposób, by nie musiała żyć samą nauką. Nie mam z tym większego problemu. Julka, podobnie jak ja, uwielbia sport. Jest też niezwykle towarzyska. Ma nawet koleżanki w starszych klasach gimnazjalnych i w liceum. A przyszłość? Nie wiem. Może w dorosłym życiu córka także wybierze drogę artystyczną… Zobaczymy. Nic nie można robić na siłę.

Od 2006 roku Stefania porusza się o kulach. Przeszła operację kręgosłupa. To nie przeszkadza jej normalnie prowadzić dom, w czym dzielnie wspiera ją Julka. Dla Stefanii nie jest problemem fakt, że sprzęty w mieszkaniu przystosowane są dla osób wyższego wzrostu.

– Jak każda gospodyni domowa wieszam firanki, sprzątam, gotuję – tłumaczy z beztroskim śmiechem. – Dawniej, żeby dostać się do górnej części okna, wchodziłam na stół, potem na stołeczek. Ale dzisiaj technika poszła do przodu. Firanki czy zasłony nie są już przypinane do szyn, lecz do karniszy, które można w całości zdjąć. Mąż więc je ściąga, a ja, siedząc na krześle albo klęcząc na podłodze, wykonuję dalsze czynności. Sami sobie świetnie radzimy. Sprzątaczki albo kucharki nam nie trzeba. W naszej rodzinie nie widzę żadnej wyjątkowości. Kochamy się, szanujemy, traktujemy po partnersku. Czego można od życia chcieć więcej?

Filmowa opowieść Stefanii na naszym facebookowym profilu

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz