Bieżące

Najważniejsza jest głowa

Anna, kolejna bohaterka naszego cyklu opowiadającego o niezwyczajnych w swojej zwyczajności kobietach, pracuje w szkolnej bibliotece, w niewielkiej miejscowości na Podhalu. Nawet nie myśli o przeprowadzce do większego miasta. Kiedy, osiem lat temu, zaszła w ciążę, niektórzy twierdzili, że jest to skrajna nieodpowiedzialność z jej strony.

Nieraz słyszała osobliwe słowa. „I co jeszcze? Może rękę do majtek pani wsadzić?” – pytał kierowca, którego poprosiła w autobusie, by wyciągnął z jej kieszeni odliczoną opłatę za przejazd. Innym razem starsza kobieta współczująco westchnęła: „Biedne dziecko, nawet nie masz jak się powiesić”. Odparła wtedy: „Jakbym chciała popełnić samobójstwo, mogłabym na przykład skoczyć do studni. Ale Pan Bóg nie po to dał mi życie, żebym je sama sobie odbierała”.

– Ludzie czasami dziwnie reagują – mówi. – Nie rozumieją wielu rzeczy. Można im jedynie głęboko współczuć bezmyślności. Obrażać się nie ma sensu.

Anna urodziła się bez rąk. Pochodzi z Piekielnika, spod Nowego Targu. Ma trzydzieści jeden lat. Przed siedmioma laty, po powrocie z urlopu macierzyńskiego, została bibliotekarką. Teraz nie wyobraża sobie życia bez przebywania w pomieszczeniu zapełnionym po brzegi książkami. Zanim urodziła dziecko, również pracowała w szkole. Jako anglistka. Ukończyła The Polish Open Unversity w Krakowie. Ma dyplom

z zarządzania biznesem

a także bibliotekoznawstwa oraz oligofrenopedagogiki. Uwielbia prowadzić samochód. Niektórzy uważają nawet, że jeździ jak pirat drogowy.

– To przesada – śmieje się. – Czasami przemieszczam się trochę szybciej, ale tylko na autostradzie, gdy nie mam w aucie nikogo pod opieką.

Córkę, ośmioletnią dzisiaj Emilkę, od początku wychowuje samotnie. W palecie jej życiowych dokonań skok na spadochronie – wykonała go w 2004 roku – wydaje się raczej nic nie znaczącym epizodem. Zapytana kiedyś przez Annę Dymną, co by wybrała: posiadanie rąk czy milion złotych, bez namysłu odparła: „Milion”.

– To był żart – tłumaczy tamtą wypowiedź. – Chciałabym oczywiście normalnie funkcjonować. Ale skoro nie jest to możliwe, świetnie radzę sobie bez rąk. A milion… Bardzo by mi się przydał do realizacji rozmaitych zamierzeń. Mam ich wiele. Pragnę być aktywna. Przecież niepełnosprawność nie jest wynikiem dysfunkcji fizycznej, lecz tego, co siedzi w naszych głowach. Niektórzy mają siebie za niepełnosprawnych, bo brakuje im u dłoni dwóch palców. Wmawiają w siebie własną niemoc. Tymczasem ja zawsze byłam przekorna. Kiedy zakładano, że z czymś sobie nie poradzę, robiłam wszystko, by pokazać, na co mnie stać. Bywało, że po nocach nie spałam, bo kombinowałam, jak to czy tamto wykonać.

Ta przekora to pewnie kwestia góralskiej zaciętości Anny. Głównie jednak – zasługa jej mamy. Kiedy widziała, że córka potrafi wytrzeć ze stołu rozlane mleko, stawiała przed nią wyższe „poprzeczki”. Anna sprzątała, prała, gotowała, prasowała, robiła zakupy… Grabiła też siano na rodzinnym polu. Stopami posługuje się sprawniej niż niektórzy dłońmi. Firanki również potrafi powiesić. Nauczyła się, że dla chcącego… I że potrzeba jest matką wynalazków. Przecież w życiu ręce albo nogi nie są tak ważne jak głowa. Anna ma

głowę mocno osadzoną na karku

Nauczycielką chciała być od kiedy pamięta – na wzór swojej ulubionej książkowej bohaterki, Ani z Zielonego Wzgórza. „Po co ci ta nauka?! – pytali niektórzy – Przecież masz rentę!”. Anna robiła swoje, stawiała na samodzielność. Chciała mieć wymarzoną pracę i być niezależna. Po uzyskaniu magisterium, skończyła jeszcze studia podyplomowe. Najpierw miała być sekretarką w integracyjnej szkole podstawowej w Czerwiennem – jedynej takiej na Podhalu. W holu placówki umieszczono tablicę ze słowami Jana Pawła II: „Społeczeństwo, w którym byłoby miejsce tylko dla osób pełnosprawnych, całkowicie samodzielnych i niezależnych, nie byłoby społeczeństwem godnym człowieka”. Kiedy okazało się, że jest w tej szkole wolny etat dla anglistki, nie wahała się ani przez moment. W roku 2006 poprowadziła pierwszą lekcję.

– Bałam się reakcji uczniów – wspomina. – Jednak dzieci reagują czasami bardziej dojrzale niż dorośli. Oczywiście zapytano, dlaczego nie mam rąk. Kiedy wytłumaczyłam, że taka po prostu przyszłam na świat, uczniów przestała interesować moja niepełnosprawność.

Kilka lat temu myślała, że spotkała mężczyznę swojego życia. Pomyliła się. Ojciec Emilki utrzymuje jednak z nimi kontakt. Kiedy Anna zaszła w ciążę, niektórzy łapali się za głowę. Twierdzili nawet, że to skrajna nieodpowiedzialność z jej strony. Byli w błędzie. Pielęgniarki w szpitalu, w którym urodziła się Emilka, nie mogły nadziwić się, jak wspaniale i perfekcyjnie pozbawiona rąk kobieta radzi sobie z opieką nad noworodkiem.

Po powrocie ze szpitala zamieszkały same. Anna

nie potrzebowała pomocy

podczas zmieniania Emilce pieluchy, karmienia jej butelką albo przekładania dziecka z łóżeczka do nosidełka. W tamtym czasie zrealizowano film dokumentalny zatytułowany „Matka”. Widać w nim zadziwiająco sprawną opiekę Anny nad maleńką córką. Film dostępny jest w Internecie.

– Emilka to trochę taki mały diabełek – opowiada. – Ma charakterek, oj ma. Jest niezwykle inteligentna. Krzykiem ani siłą niczego się u niej nie wskóra. Trzeba rozmawiać. Bardzo dużo rozmawiam z córką. Uwielbiamy z sobą przebywać. Ona jest moja, a ja jestem jej. Najważniejsze, że mamy siebie.

Anna nigdy nie chciała przeprowadzać się do większego miasta. Atmosfera wielkomiejskości ją męczy. Czuje się szczęśliwa w swojej małej ojczyźnie, wśród najbliższych, przyjaciół, znajomych i swoich uczniów. Marzenia ma prozaiczne. Pragnie tylko zdrowia dla Emilki i siebie, a także tego, żeby im nie zabrakło pieniędzy na życie. Chciałaby też spotkać mężczyznę. Takiego, z którym mogłaby się szczęśliwie zestarzeć.

 

 

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz