Archiwum

Maciej Złowodzki, Józef Mika

7 grudnia 2011 r. (powtórki: 10 grudnia 2011 r., 28 marca 2012 r.)

  • Profesor Maciej Złowodzki
    Profesor Maciej Złowodzki
  • Józef Mika
    Józef Mika

Zapis rozmowy z prof. Maciejem Złowodzkim

Anna Dymna: Witam Pana, Panie Profesorze.
Maciej Złowodzki: Witam Panią, Artystkę scen polskich.
A.D.: Panie Profesorze, dostałam na Pana namiary od doktora z kliniki z Krakowa, z chirurgii szczękowej. Kiedy po raz pierwszy do Pana zatelefonowałam i powiedziałam: „Dzień dobry, panie profesorze, mówi Anna Dymna”, usłyszałam: „Ciekawe… Dopiero była Małgosia chudziutka, z którą siedziałem w ławce, a tu nagle «Panie Profesorze»”. Jeśli więc myślisz, że tak Cię będę tytułować, to się grubo mylisz. Będę do Ciebie mówiła: „Maciusiu”. To jest nasz bruderszaft po latach (wręcza rozmówcy kamyk).
M.Z.: Dziękuję bardzo, śliczny.
A.D.: Wyrosłeś na architekta przemysłowego?
M.Z.: Tak. Skończyłem architekturę i od tego czasu pracuję w zakładzie architektury Politechniki Krakowskiej.
A.D.: Czyli pracujesz ze studentami.
M.Z.: Na co dzień, pasjami…
A.D.: Ilu masz tych studentów?
M.Z.: Bardzo dużo. Czwarty i piąty rok studiów.
A.D.: Najchętniej to bym sobie z Tobą o dzieciństwie porozmawiała, bo mieliśmy piękne dzieciństwo w naszej szkole numer 34. Ale, niestety… Wiesz, w jakim jesteś programie? Mówimy w nim o rzeczach trudnych, nie zawsze przyjemnych, ale ważnych.Co stało się z Twoją buzią?
M.Z.: Człowiek ma sześć ślinianek. Najważniejsze są dwie, przyuszne. W mojej prawej była chyba kamica. Nic się nie działo, tylko coś w tej śliniance zatykało się, kiedy było dużo śliny. I to był błąd, bo należało się tym zająć od razu. A zająłem się tym dopiero wtedy, gdy zatkało się to zupełnie.
A.D.: Poszedłeś do lekarza, kiedy było już źle?
M.Z.: Trafiłem do profesora Jana Zapały, który jest takim głównym chirurgiem szczękowo-twarzowym w Polsce południowo-wschodniej. Myślałem, że wejdę do niego, coś mi przeczyszczą i stamtąd wyjdę. A okazało się, że powstał już proces nowotworowy.
A.D.: Coś wiedziałeś na ten temat?
M.Z.: Skąd!
A.D.: Nie obawiałeś się niczego?
M.Z.: Mam pełną ufność w to, że, jeśli jestem w dobrych rękach, to zrobią ze mną to, co trzeba.
A.D.: Pamiętasz ten moment, kiedy po raz pierwszy usłyszałeś, że to jest rak?
M.Z.: Moja żona, która jest lekarką, wytłumaczyła mi, w czym rzecz. Ale ponieważ dobrze się czułem, myślałem, że to pokonam, że zrobią ze mną, co trzeba.
A.D.: O śmierci nie pomyślałeś?
M.Z.: Przychodząc na świat, człowiek wie, że musi odejść. Ten koniec jest zawsze za horyzontem. Dlatego nie myśli się o tym. Ale jeśli człowiek dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory, to jest to szok, perspektywa się zmienia. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: ta druga strona musi być znacznie ciekawsza niż ta tutaj. Pomyślałem: „Być może spotkasz się ze swoimi staruszkami niedługo i poznasz to, czego nie wiesz”. Mam głębokie przekonanie, że po tamtej stronie wszystko jest oczywiste.
A.D.: I że dowiesz się, czy ten Wielki Wybuch był, czy nie.
M.Z.: Właśnie!
A.D.: Nie wierzę Ci. Gdybym dowiedziała się, że mam raka, to wszystko, o czym mówisz, bym sobie potem nadbudowała. Ale na pewno bym się przestraszyła…
M.Z.: Oczywiście, że jest jakiś moment niepokoju. Z tym, że ja – jak powiedziałem wcześniej – czułem się zdrowy, nic mnie nie bolało. Miałem przekonanie, że to się uda pokonać.
A.D.: W jaki sposób z Tobą postępowano?
M.Z.: Najpierw przeprowadzono wstępną operację, zobaczono, co tam jest. Po dwóch tygodniach była właściwa operacja, która trwała sześć godzin.
A.D.: A co tam było w środku?
M.Z.: Okazało się, że w śliniance rozpoczął się proces nowotworowy.
A.D.: Nagle zupełnie zmieniła się Twoja twarz. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś siebie w lustrze?
M.Z.: Dla mężczyzny w moim wieku wygląd to nie jest najważniejsza rzecz.
A.D.: Pracujesz wśród ludzi, wśród młodych ludzi…
M.Z.: Nie ukrywałem swojej choroby podczas wykładów.
A.D.: I nie czułeś jakiegoś wstydu?
M.Z.: Nie. A czegóż tu się wstydzić? Trudno, stało się. Odczuwa się pewnego rodzaju dyskomfort, ale nie jest on najistotniejszy. Po tej całej chirurgii przechodziłem jeszcze radioterapię. W zależności od kategorii komórek nowotworowych, stosuje się albo radioterapię, albo chemioterapię. Ta radioterapia u mnie robiona była na wszelki wypadek. Postęp w medycynie jest kolosalny, trafiają promieniami z dokładnością do milimetra. Robiono mi trzydzieści napromieniowań. Oczywiście, po drodze, niszczone są wszystkie tkanki.
A.D.: Niektórzy ludzie, kiedy spotyka ich jakieś nieszczęście, mówią sobie: „Jezu! To nie zdążę już tego i tego zrobić…”. Mamy czasami takie „dziurawe” życia, odkładamy wiele spraw na później. A potem w chwili nieszczęścia czujemy popłoch… Zastanawiam się, skąd u Ciebie ten spokój.
M.Z.: Moja rodzina zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji bardziej niż ja. Ja, jak wspomniałem, czułem się dobrze. Oczywiście, kiedy ten horyzont czasowy śmierci się przybliża, pojawia się pytanie o to, czy wszystko w życiu się załatwiło… Ale ja staram się nie mieć zaległości.
A.D.: Dzięki Ci, Maciusiu kochany, za rozmowę.

Zapis rozmowy z Józefem Miką

Anna Dymna: Witam Pana, Panie Józefie.
Józef Mika.: Witam.
A.D.: Skąd Pan do nas przyjechał?
J.M.: Z przepięknej miejscowości, spod Lidzbarka Warmińskiego, z wioski, która nazywa się Kierz.
A.D.: Pan w lesie mieszka.
J.M.: Zdecydowanie.
A.D.: Widzę to po pańskiej cerze. Nasza rozmowa będzie o sprawach trudniejszych. Żeby nam dobrze szło, mam dla Pana kamyczek (wręcza rozmówcy kamyk)… Na szczęście.
J.M.: Dziękuję.
A.D.: Jest Pan jednym z bliźniąt.
J.M.: Tak. Siostra bliźniacza, Irena, i ja. Trochę gorzej trafiłem, bo musiałem zostać w szpitalu o trzy miesiące dłużej. Wystąpił u mnie rozszczep kręgosłupa i odbyła się pierwsza operacja połączenia kręgów, ściśnięcia rdzenia.
A.D.: Pan normalnie chodzi, a ludzie z rozszczepem kręgosłupa zwykle jeżdżą na wózkach.
J.M.: Jestem jedną osobą na milion, która z tym schorzeniem samodzielnie się porusza.
A.D.: Pan się urodził w rodzinie wielodzietnej.
J.M.: Była nas piątka. Jak to na wsi bywa, liczyła się praca na roli. Ze swoimi schorzeniami pracowałem więc normalnie przy zbożu, przy sianie i krowach. Koledzy akceptowali moją niepełnosprawność, ale z dozą pewnej litości. Jako młodzieniec, starałem się jednak „przebić”, poprzez swoją ruchliwość i sport. Ruszałem się bardzo dużo. Inaczej tylko stawiałem nogi.
A.D.: A jak traktowała Pana rodzina?
J.M.: Tutaj było troszkę trudniej. Czasami czułem, że moi bliscy trochę się mnie wstydzą i nie chcą mnie pokazywać wśród ludzi.
A.D.: Kiedy był Pan 16-, 17-letnim młodzieńcem, to zobaczył pewnie, że istnieją piękne istoty – kobiety…
J.M.: Tak… To było dla mnie trudne…
A.D.: Ale spotkał Pan piękną kobietę.
J.M.: To zdarzyło się w latach, gdy byłem jeszcze w liceum. Uczestniczyłem już wtedy w Wojewódzkich Plenerach Malarskich. W pięknej Lubawie poznałem taką piękną dziewczynę – miss Lubawy.
A.D.: Był Pan przez nią zaakceptowany?
J.M.: Byłem. Potem jednak – nie.
A.D.: Idę Pana życiem: „Jestem gorszy”, Rodzice się mnie wstydzą”, „Koledzy mnie nie akceptują”, „Dziewczyny ode mnie uciekają”… W takich sytuacjach rodzi się bunt.
J.M.: Doświadczałem go często. Ale mówiłem też: „Panie Boże, doświadczasz mnie”. Zawsze się z tym godziłem.
A.D.: Jako dziecko, mówił Pan sobie: „Boże, doświadczasz mnie”?
J.M.: Tak, oczywiście. Nauczyłem się tego poprzez obcowanie z naturą. To była dla mnie bardzo ważna droga. Było mi łatwiej.
A.D.: Po maturze wstąpił Pan do seminarium duchownego.
J.M.: W Olsztynie. Tam byłem krótko. Wystąpiłem z niego. Wróciłem do pracy, jako monter układów elektronicznych w Lidzbarku Warmińskim, a potem w Górowie. Następnie rozpocząłem swoją duchową rzeczywistość…
A.D.: Co to znaczy?
J.M.: Wstąpiłem do zakonu czynnokontemplacyjnego, do półzamkniętego klasztoru ojców paulinów. W Leśniowie jest nowicjat, a w Krakowie na Skałce – studia.
A.D.: Na czym polegały rozterki?
J.M.: W tym wszystkim uczestniczył jeszcze mój świat artyzmu. W seminarium nie miałem czasu, by malować i rzeźbić. Liczyła się tylko nauka.
A.D.: Dwa powołania: duchowe i do sztuki… Jak długo był Pan w klasztorze?
J.M.: Trzy lata. Z przerwą na operację kończyn dolnych.
A.D.: Zaczął więc Pan sam dbać o swoje zdrowie.
J.M.: Tak. To, co było zaniedbane w dzieciństwie, zacząłem leczyć u siebie po osiągnięciu pełnoletności. Kiedy poszedłem na operację, to obcowanie z ludźmi, bycie z nimi na okrągło, podsunęło mi myśl, że mogę być z bliźnimi nie przebywając w klasztorze. A przy tym zajmować się sztuką.
A.D.: Kiedy człowiek cierpiący przychodził do Pana i pytał, jaki jest sens jego bólu, to co Pan odpowiadał?
J.M.: Mówiłem wprost: „Cierpienie jest łaską”.
A.D.: Wierzyli?
J.M.: Nie.
A.D.: Jak żyje się osobom niepełnosprawnym w Polsce? Czy coś się zmienia?
J.M.: Powiem szczerze: zmienia się pomału ku lepszemu. Kiedyś nie było tylu instytucji pomagających osobom niepełnosprawnym, integrujących ich środowisko ze środowiskiem ludzi zdrowych. Ten program też służy poznawaniu życia osób chorych i niepełnosprawnych. To bardzo piękne. Bo oni też mają swoje wartości, mogą coś przekazać, powiedzieć.
A.D.: A czego najbardziej brakuje, gdy jest się osobą niepełnosprawną?
J.M.: Najbardziej wyrozumiałości i miłości. Po prostu normalności.

TVP2, 7 grudnia 2011 r, godz. 11.50

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz