Archiwum

Robert Żywicki

9 października 2015 r.

Anna Dymna: Kochani, witam Was w moim programie. Cieszę się, że spotykam się dzisiaj z ojcem i córką. Pan ma na imię Robert, ale ponieważ będziemy rozmawiać o ważnych rzeczach, więc proponuje, żebyś mi mówił na „ty”- ja jestem Ania a ty jesteś Robert. Czy ty dasz radę ten kamyczek wziąć sam?

Robert Żywicki: Mam tutaj takie urządzenie…
A.D: Czekaj dam ci ten, bo to jest tygrysie oczko. Natalcia, córeczka- to jest dla ciebie na szczęście.
R.Ż: A ja mam dla ciebie taki dzwoneczek, bo jestem strasznym gadułą, więc żebyś mogła mi przerwać w razie czego, jak będę za dużo.
A.D: Jakbym chciała zadać jakieś pytanie.
R.Ż: Na przykład.
A.D: Kochani mamy bardzo dużo tematów do poruszenia, ale musimy od czegoś zacząć. Robert ja mam taką prośbę, cofnijmy się do pierwszego stycznia dwa tysiące ósmego roku. Co robisz? Gdzie pracujesz?
R.Ż: Trzydzieści pięć lat mam, żonaty, dziecko. Pierwszy styczeń, Sylwester, jak zwykle u nas w domu rodzinna zabawa, ogień pali się w kominku, bawimy się dobrze, maluję włosy na kolor srebrny, z tego co pamiętam. Sprayem oczywiście.
A.D: Bo ty taki wariat jesteś.
R.Ż: Tak, bo jestem taki wariat pozytywny. Ale wariat. No i jest niezła zabawa.
A.D: I gdzie pracujesz wtedy?
R.Ż: Prowadzę firmę. Przewóz osób. Busy. Ludzie jeżdżą ze mną na wakacje, do pracy, do rodziny. Bremen – Gdańsk, Bremen - Gdańsk.
A.D: A ty Natalia masz wtedy ile lat?
N: Osiem.
A.D: Teraz pójdziemy dwa tygodnie później. Jest piętnasty stycznia, godzina koło pierwszej, tankujesz…
R.Ż: Znaczy tak… Jesteśmy w granicach dwudziesta trzecia, dwudziesta czwarta. To zależy ile mam ludzi, czy w ten dzień mam Kołobrzeg. W ten dzień miałem Kołobrzeg. Generalnie z tego dnia nic nie pamiętam.
A.D: Ale w samochodzie ile osób było.
R.Ż: W samochodzie sześć osób było, łącznie z Natalią. Wyjątkowo mało. Może i dobrze. Zatankowaliśmy i jedziemy jest godzina około pierwszej piętnaście. Przede mną jest korek około kilometra, full samochodów. Jak lotnisko oświetlone. Ja stałem ostatni. I w tym momencie jak się zatrzymuje jest po paru sekundach uderzenie. Działałem w zasadzie jako pług. Uderza we mnie ciężarówka, załadowana czterdzieści ton i uderzenie było tak silne, że ponoć służby niemieckie mówiły, że przeskoczyłem przez lawetę tego Vito co przede mną stało, zahaczyłem o to Vito, później w bariery, później miedzy dwie ciężarówki i po iluś ram Mertach w końcu się zatrzymałem. Nic nie pamiętam z tego, ale jak czytam akta, to takie przerażające było, że był na pewno moment ciszy i jakiś kierowca z ciężarówki niemieckiej podchodzi do mojego samochodu i krzyczy: Tam jest jakieś dziecko!
A.D: A ty Natalia pamiętasz coś z tego?
N: Podczas wypadku zasnęłam. Obudziłam się do Piero po pewnym czasie na pasie zieleni.
A.D: Pamiętasz jakieś obrazy z tego? Bo ja widziałam zdjęcia to przerażające zupełnie.
N: Za wiele z tego nie pamiętam, więcej z opowiadań na przykład mamy, od innych ludzi. Pamiętam tylko sam fakt, jak zabrano mnie z ziemi i wprowadzono do karetki. Potem już obudziłam się w szpitalu.
A.D: Żona była w tedy w Polsce, prawda?
R.Ż: Żona była wtedy w pracy. Dostała telefon około godziny jedenastej. Bo myśmy mieli biuro w tej firmie i były telefony, dlaczego busa nie ma jeszcze w Bremie. No i zaczęli szukać i dowiedzieli się, że był wypadek. Żona dostała telefon do pracy około jedenastej, że był wypadek. Pozałatwiała wszystkie swoje sprawy i powiedziała szefowi, że musi jechać. Generalnie myślała, że był wypadek, ale że stłuczka jakaś. I taka jak stałą w butach wsiadła w samochód i pojechała do Niemiec. Przez całą drogę kilkakrotnie dzwoniła jakaś psycholog i mówiła do mojej żony: Ty nie możesz sama jechać. Czy ktoś z tobą jedzie? Cały czas dzwoniła. Także, zona też nie wiedziała co się dzieje. Niemcy dowiedzieli się , że jesteśmy w osobnych dwóch szpitalach i automatycznie powiedzieli, że rodzina nie może być osobno. Wzięli Natalię wsadzili do karetki i zawieźli do tego szpitala co ja byłem. I generalnie było tak, że Natalia była piętro wyżej, a ja byłem piętro niżej.
A.D: Kiedy odzyskałeś przytomność?
R.Ż: Po czterdziestu dniach wiedziałem niej więcej co się ze mną dzieje.
A.D: Co tak naprawdę ci się stało podczas takiego wypadku? Bo tego się później dowiedziałeś. Miałeś jedno, jedyne złamanie, tak?
R.Ż: Generalnie nie było na mnie żadnego śladu krwi, nic nie miałem złamane, tylko tutaj miałem złamane i mi naprawiali.
A.D: C5 miałeś złamane z przemieszczeniem.
R.Ż: Miałem uszkodzony rdzeń. Bo mówią że nie mam przerwany tylko uszkodzony. Ale mam tak właśnie uszkodzony, że tan ruch mam, tego ruchu nie mam. Ręki do góry nie wyprostuje. Niektórzy właśnie mówią: O! Prostuje ręce. A ona spada tak jak wszystko na ziemi spada.
A.D: A drugą rękę masz w takim samym stanie?
R.Ż: Tak, w takim samym. Do góry nie podniosę.
A.D: I palcami nie ruszysz.
R.Ż: Palcami ruszam w momencie kiedy zginam nadgarstek i ścięgna ciągną mi palce.
A.D: A nogi?
R.Ż: Nogi nic.
A.D: Ale czujesz?
R.Ż: Czuje je. Właśnie to było dziwne jak przywieźli mnie później do innej kliniki. O to żona walczyła, bo generalnie chcieli mnie bardzo szybko przewieźć do Polski, ale żona wywalczyła, że nie. Pamiętam jak leżałem w łóżku już w tym nowym szpitalu, oni dotykali palce i ja czułem te palce. Ja mówię czuje. Mały, duży. Zamknąłem oczy. Myśla pewnie podgląda. Bo rzekomo tacy ludzie jak ja nie czują tego dotyku, a ja czułem, tylko bólu nie czuję.
A.D: A kiedy dowiedziałeś się, że nigdy w życiu już nie będziesz chodził?
R.Ż: W tym pierwszym szpitalu w Helios. Oczywiście łzy. Żona totalne łzy. Człowiek się wtedy rozsypał. Wtedy przylecieli wszyscy do pokoju, pytali się czy coś pomóc.
A.D: Ty opiekę psychologiczną tam miałeś w szpitalu.
R.Ż: Bardzo, bardzo. Żona, ja, wszyscy.
A.D: Natalio a ty jak się obudziłaś w szpitalu to co ci było? Pamiętasz to?
N: Nie. Pamiętam tylko jak obudziłam się w tym pierwszym szpitalu, w którym spędziłam dwa dni. Z Helios, tam gdzie już byłam z tatą tak nie do końca. Tylko urywki, jak na przykład pozwolili mi wejść pierwszy raz do taty, jak tata mógł mnie pierwszy raz zobaczyć. Rehabilitację też.
R.Ż: Było coś takiego, że nie chcieli wezwać Natalii, bo nie wiedzieli czy ja przeżyję. Ale matka mówi no jak, jak nie przeżyje to dziecko musi ostatni raz zobaczyć tego ojca nawet jak dycha. I pamiętam jak pierwszy moment jak top dzieciątko przyjechało w tych gipsach na tym wózku a ja miałem akurat nogi odkryte, to zapytała: A czemu tata ma takie chude nogi?
A.D: A ty miałaś coś złamane?
N: Dwie nogi.
A.D: A tutaj buzia, rączki?
N: Byłam cała posiniaczona tylko.
A.D: Ale okazało się potem że było coś jednak uszkodzone, tak?
N: Po pewnym czasie, po powrocie do domu ze szpitala, jak już tata był nawet w domu okazało się, że mam uszkodzony stożek wzrostu. No i wtedy byłą pierwsza operacja po wypadku. To było nie pamiętam w którym roku., To byłą szósta klasa podstawówki. Miałam operację na stożek wzrostu, na zablokowanie chrząstki wzrostu, żeby to się dalej nie pogłębiało.
A.D: To jest tam gdzieś w stawie biodrowym?
N: Nie, nie to było w kolanie gdzieś. I wtedy to miało zablokować cały proces, żeby się to dalej nie pogłębiało. No i wtedy były kontrole co pół roku. I w dwa tysiące trzynastym roku okazało się, że jest konieczna kolejna operacja.
A.D: Bo ta noga Ci nie rosła.
N: To znaczy mam problem tylko z udem lewym. W ogóle mi nie rośnie. Jest uszkodzone.
A.D: Ale przedłużyli ci tam.
N: Tak. Sześć centymetrów ponad.
A.D: I w jednej i drugiej nodze masz przedłużenie?
N: Nie. W prawej nodze miałam tylko kość udowa załamaną. W lewej miałam problem z kolanem, bo pokiereszowane trochę i przez to ten stożek wzrostu był uszkodzony i trzeba było wydłużać. Teraz po zdjęciu aparatu na razie nie ma żadnych problemów.
A.D: Ty miała taki aparat Ilizarowa, czy jak on się nazywa?
N: Aparat Taylora.
A.D: Długo to miałaś?
N: Sam aparat miałam około sześciu miesięcy, ale potem trzeba było wypracować zgięcie w nodze, więc w domu spędziłam jedenaście miesięcy.
A.D: A szkoła?
N: Miałam nauczanie indywidualne.
A.D: I nie straciłaś nic?
N: Nie.
A.D: A nacierpiałaś się bardzo czy nie?
N: Myślę że najbardziej bolesne było samo wydłużanie, samo założenie aparatu ponieważ trzeba było jeździć do szpitala co około dwa tygodnie, bo miałam naciągana skórę na druty i trzeba było ją przecinać, więc to było myślę najbardziej bolesne i same te kilka dni po założeniu aparatu.
A.D: Płakałaś dużo?
N: Tak.
A.D: Masz szczęście, że masz Anię, bo ona chyba jest prawnikiem. I byłeś ubezpieczony. I to was uratowało, bo jakbyś nie był ubezpieczony… Wiem, że Ania mi mówiła jak rozmawiałyśmy: Powiedzcie żeby ludzie się ubezpieczali jak gdzieś wyjeżdżają, bo to jest tak strasznie ważne. Ludzie się nie ubezpieczają.
R.Ż: Jak jedziesz gdzieś na dwa tygodnie, czy na wakacje to trzeba dodać tylko sto pare złotych a to uważam, że warto, bo na pewno gdybym nie był ubezpieczony to bym tutaj dzisiaj nie siedział.
A.D: Bardzo wielu słów by trzeba było użyć, żeby powiedzieć co ty tam przeżyłeś w tych szpitalach. Ale mnie najbardziej interesuje twój powrót do rzeczywistości. Bo ty jesteś teraz w domu, jesteś supermenen życia na wózku. Jak ja cie zobaczyłam, ż podjeżdżasz samochodem, jaką dumą to robisz, jak ci się otwierają drzwi, jak ci się wysuwają jakieś podnośniki to sobie myślę gdzie ja jestem. Jakiś kosmita. Bo ty jesteś dziwnym szaleńcem. Jak oglądałam te filmy co ty robisz to ja byłam zmęczona skąd ty masz tyle cierpliwości, żeby na przykład nakarmić psa. Z jaką precyzją trzeba wykonać te ruchy. Pokaż co ty tu masz. Bo to pierwsze urządzenie jest wymyślone przez kogoś.
R.Ż: Tak, to pierwsze urządzenie ściągnąłem troszeczkę zza oceanu. Widziałem to na YouTube i napisałem do gościa skąd on to wziął. I znalazłem to urządzenie.
A.D: To szybko się zakłada.
R.Ż: Bo to jest tak. Jak chcesz to zamówić to nie jest tak, że kupujesz do spółki. Musisz podać im wymiar przedramienia, wymiar nadgarstka, a jeszcze odległość nadgarstka do łokcia. To jest wsztsko na wymiar.
A.D: I to zakładasz i wykonujesz wszystkie dźwignie i ruchy.
R.Ż: Jak sobie coś gotuje i coś mi spanie mogę się nachylić, coś sobie wziąć.
A.D: Bo ty normalnie gotujesz, precyzyjnie bierzesz te garnki, wsypujesz to wszystko. Jak ja to oglądam… Powiem ci że to jest fascynujące. I potem ty zrobiłeś sobie inne urządzenia. Na przykład tam widzę nóż.
R.Ż: Na wzór tego urządzenia zrobiłem na przykład to urządzenie.
A.D: Co ty nim robisz?
R.Ż: To jest takie samo urządzenie jak to, kopia tego. To jest urządzenie, którym karmię psa. Na przykład podjeżdżam sobie, tam jest jakieś wiadro, nabieram sobie tak jak jest na filmiku nagrane i wysypuje.
A.D: Jak tyś poradził sobie z tym psychicznie, bo ja sobie nie wyobrażam, ż nagle jestem zamknięta w swoim ciele, nic nie mogę, nie mogę się poruszyć, nie mogę sama wstać. To przecież człowiek chyba szlag trafia. Jak ty na to zareagowałeś? Bo są ludzie, którzy wpadają wtedy w rozpacz, piją, bo rózne są przypadki niestety. Są tacy , którzy się kompletnie załamują, popełniaja samobójstawa. Czy ty miałeś takie pomysły?
R.Ż: Pomysłu a propos samobójstwa nigdy nie maiłem, bo kocham życie i w ogóle lubię rozmawiać z ludźmi, ale pamiętam jak byłem w tym szpitalu wtedy, to żeby mi tą dziurę zaszyć po trachotomii t przyszła doktor anestezjolog i mnie wtedy usypiała, no i wtedy miałem tak zamknięte oczy, tak sobie leżałem na tym stole i mówiłem, żeby się nie obudzić, żeby się nie obudzić.
A.D: Tak ci przyszło do głowy?
R.Ż: Tak. Jak się obudziłem myślę sobie, Boże Święty…
A.D: Jak dobrze że się obudziłem.
R.Ż: Nie właśnie.
A.D: To ty głupi jesteś rzeczywiście.
R.Ż: Tak, czasami tak. W tym momencie czułem jakim jestem samolubem. Bo czujesz straszny ból wewnętrzny i niemyślkisz, że możesz kogoś zostawić, że masz rodzinę. I w tym momencie człowiek jest samolubem, jak masz nie ból fizyczny, ale taki wewnętrzny, że przyjeżdżasz do domu i już nie będziesz mógł robić tego co zawsze. Ja to jestem tak powiem typem samca, że zawsze starałem się ja zabezpieczyć dom. Musi być to i to. Całkiem niedawno miałem taką sytuację. Bo mam parę takich swoich sklepów gdzie jeżdżę, bo te panie wychodzą ze sklepu, wkładają mi zakupy do bagażnika. Oni już wiedzą, znają mnie. Pomóc panu? Tak. Jak tam mam niewiele rzeczy to nie, bo biore na kolana i jadę. Ale miałem ostatnio taką sytuacje. Żona była w pracy i pojechałem na zakupy. Gdzieś żeśmy jechali to pojechałem na zakupy. Jechałem do sklepu. Po wodę pojechałem. I pada deszcz, słońce, deszcz, słońce, deszcz. I nagle upadłem i to w takim głupim miejscu, bo był zjazd z tego sklepu z tego schodka, że prawie bym spadł i tak wziąłem się zahaczyłem, bo ja nie mam mięsni brzucha, wyprostowałem się i mówię co jest grane z tym wózkiem, czemu on cie jedzie? Mam taki kluczyk, resetuje. Nie jedzie. Patrzę, jakiś gościu podjeżdża samochodem. Czekam aż wysiądzie z samochodu i mówię czy mógłby mi pomóc. A on do mnie mówi deszcz pada. A wiem, że sam ten dżojstik kosztuje więcej od całego wózka, bynajmniej drogo. Jak on dostanie wody to… I mówię do niego czy mógłby mi pan pomóc. Nie wiem, może myślała, że chciałem od niego pięć złotych pożyczyć. Tak to niekiedy bywa. Powiedział mi, że nie ma czasu. Mógł nie mieć czasu, faktycznie. Dalej pada deszcz. Wykonałem parę telefonów. Wszyscy oddaleni o kilkadziesiąt kilometrów. Do żony na razie nie dzwonię, żeby jej nie denerwować. Patrzę, drugi gościu wychodzi ze sklepu z siatkami. I mówię do niego czy mógłby mi pan pomóc. Wie pan co nie za bardzo mam czas. Zapaliła się pomarańczowa kontrolka. Spokój. Myślę co robić. Podjeżdża transporter taki. Wychodzi gościu w kombinezonie. Pozdrawiam go. Ogląda mnie może. I co ja mam mu teraz powiedzieć. I byłem zły i powiedziałem do niego czy pan też ku*** nie ma dzisiaj czasu? A on do mnie mówi co się stało? Ten gościu dał mi tyle miłości, może to głupio zabrzmi, że zapomniałem o tamtych dwóch.
A.D: Bo ty mi mówiłeś, że doły masz właściwie codziennie i że wtedy wyjeżdżasz z domu do ludzi.
R.Ż: Najlepsze kiedy mam doła to właśnie wyjeżdżam do ludzi. Sąsiedzi, gdzie przez cały okres, gdy byłem w szpitalu… Najlepiej gdy żona przyjeżdżała do szpitala to mówi, dzisiaj przyjeżdżam ze szpitala a oni siedzą w ogródku i plewią, ktoś kosi trawę, ktoś żywopłot przycina.
A.D: W twoim ogródku ?
R.Ż: Tak, w moim domu. Moi sąsiedzi.
A.D: To dobrych rzeczy się dowiedziałeś o ludziach.
R.Ż: Dobry sąsiad to skarb można by było powiedzieć.
A.D: A czego się jeszcze dowiedziałeś się o ludziach? Straciłeś jakichś przyjaciół?
R.Ż: Właśnie dużo niepełnosprawnych może mieć żal do nich, do swoich znajomych, do swojej rodziny, bo traci się dużo znajomych, przyjaciół, ale nie w tym sensie, że ciebie nie lubią, albo boją się że się zarażą. Wszyscy twoi znajomi maja tam gdzieś schody. Wystarczy jeden schodek. Co z tego że parter jak jeden schodek. Nagle wszyscy nie zmienią dla ciebie mieszkania na płasko, bo nawet parter ma schody. To samo z siebie wychodzi, że nie masz dostępu. I wiele imprez ominąłem. Tak że nie można czuć do swoich kolegów, koleżanek, czy przyjaciół, czy nawet rodziny takiej niechęci, że oni mnie zostawili. Wiadomo ktoś po wypadku przyjedzie do ciebie, ale przecież później każdy ma swoją żonę, dzieci. I takie pytanie jest: ile razy możesz znieść swojego przyjaciela czy kolegę po schodach? Ile razy? Raz, dwa. Który waży sto pięćdziesiąt kilo.
A.D: Tak sobie myślę, że ty jesteś uwolniony od takiego rozgoryczenia, bo ja czasem widzę w osobach niepełnosprawnych, że tak nienawidzą świata, ludzi, każdego kto chodzi, kto lepiej widzi, kto lepiej słyszy. A ty tego nie masz, nie?
R.Ż: Ja tez czasem się denerwuję, ale wychodzę na miasto, coś mi się uda zrobić , coś ugotuję w domu, coś zrobię, załatwię i o tym zapominam, wszystko zostaje z tyłu za plecami. Cały czas ktoś kopie mnie w ten tyłek gdzieś tam, ale wychodzę na miasto i dwie inne rzeczy zakrywają to co miałem. Staram się o tym nie myśleć.
A.D: Czy ty myślałeś o tym, żeby pracować? Pracujesz gdzieś czy nie?
R.Ż: Nie, nie pracuję. Jestem myślicielem. Myślę jak ułatwić sobie życie. Nad tym pracuję. Żeby żona miała jak najmniej pracy przy mnie.
A.D: Te wszystkie urządzenia to by się przydały też ludziom w twojej sytuacji.
R.Ż: No tak. Dlatego czasem jakiś filmik wkleję i to pokazuje. Może niektórzy się śmieją z tego, ale czasem wystarczy jedna wiadomość słuchaj jak to zrobiłeś. Ja mówię weź to i to, deski, nie musisz kupować nowych rzeczy bo szkoda. Weź sobie w domu jakąś używaną rzecz i z tego zrób. Jak ci nie wyjdzie nie będzie żalu. I ktoś tam napisze, ale fajnie działa. I to mi sprawia radość.
A.D: Robert, a nie zauważyłeś czasem… Bo ja to obserwuje czasem, że osobę na wózku, która nie chodzi, traktuje się często jak niepełnosprawną intelektualnie.
R.Ż: Tak, jest tak. Zawsze kojarzą ludzi, że jak ktoś jest na wózku, to zaraz jest chory intelektualnie, ale przecież głowa jest ta sama. Niektórzy ludzie nie wiedzą jak się zachować. Mnie na początku jak widzieli też nie wiedzieli jak się zachować. Ja w ogóle każdego gości, czy znajomego, którego widziałem, z którym biegałem czy grałem w piłkę to na początku płakałem. Miałem łzy w oczach. A później przechodziło, dobra nie przejmuj się, lecimy dalej. Czasem jest właśnie tak, często jest tak, że ludzie rozczulają się nad niepełnosprawnymi, a nikt nie myśli o ludziach, którzy są przy nas. Matka, ojciec, żona, mąż, dzieci. Oni wykonują potężną prace. Bo kto jest przymnie jak ja się obudzę i nie mogę się odwrócić na bok? To wszystko co ja robię czy wymyślam to zawsze ktoś jest przy mnie i pomaga mi. Przecież moje palce nie działają. Tylko że to później owocuje, bo jak coś mam zrobione, pasuje mi to jest mniej roboty ze mną.
A.D: Czyli przede wszystkim trzeba żyć tak, żeby mieć wokół siebie ludzi, którzy by cię lubili. Robercie, a co byś powiedział osobom, które tak jak ty siedzą załamane na wózkach?
R.Ż: Jak się ten pierwszy raz kawą obleją, czy ta zupa się im wyleje, czy coś im spadnie nie poddawać się. Dziecko jak się urodzi też się pobrudzi, to zawsze mama mówi trzymaj tą łyżkę tak. My się budzimy w nowej rzeczywistości w zasadzie tak jak duże dzieci. W zasadzie jak chwycić ten widelec, jak on mi spadnie. Dlatego nie poddawać się. Raz spadnie, drugi raz spadnie, trzeci raz spadnie, ale już za czwartym razem może nie spadnie. Wymyślić sobie takie różne rzeczy i walczyć. Nie wyjdzie? Następnym razem wyjdzie. Wiele rzeczy nie wyjdzie, ale coś tam zawsze wyjdzie. Jakiś mały procent. Cieszyć się z małych sukcesów. Bo ludzie chcieli by od razu wszystko. Bo ludzie nie potrafią się cieszyć małym rzeczami.
A.D: A ty się nauczyłeś.
R.Ż: Ja się nauczyłem. Ja się zawsze cieszyłem. Jak na przykład osadziłem dwa kwiatki, jeden wyrósł, czy tam cztery a jeden wyrósł to z tego też trzeba się cieszyć.
A.D: Kochani to czego ja wam życzę. Ja tobie życzę cierpliwości, ale przede wszystkim żebyś miał dużo powodów małych i dużych do tego, żebyś się mógł cieszyć. Natalko tobie też cierpliwości, uśmiechu i żebyś z tatusiem wytrzymywała i mu pomagała ładnie. No i bardzo się cieszę, że jesteście tu ze mną
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz