Archiwum

Aleksandra Miecznikowska

13 listopada 2015 r.

Rozmowa z Aleksandrą Mieczkowską, która przeszła mastektomię

A.D.: Witam panią, pani Aleksandro. Ja jestem Ania, tu jest kamyczek na szczęście. (Pani Ania podaje kamyk)

A.M.: Dziękuję bardzo.

A.D.: Mówię do ciebie Olu, dobra?

A.M.: Tak, dziękuję bardzo.

A.D.: Jak się tak na ciebie patrzę, to oczywiście w ogóle nikt by nie podejrzewał, że masz za sobą jakieś trudne chwile. Wyglądasz na piękną, szczęśliwa kobietę i prawdę mówiąc urodziłaś się zdrowiusieńka, prawda?

A.M.: Tak, całkowicie zdrowa.

A.D.: Chciałaś być baletnicą?

A.M.: Chciałam.

A.D.: Poszłaś do jakiejś zupełnie innej szkoły potem, tak?

A.M.: Tak, zupełnie. Moja historia jest taka bardzo pogmatwana. Najpierw szkoła baletowa, później szkoła zawodowa mechaniczna, później technikum dla pracujących. W pracy był pęd do tego, żeby studiować, ale ja nie poszłam na ekonomię, bo pracowałam w banku. I nie poszłam na ekonomię, nie poszłam na żadne marketingi, tylko wymyśliłam, że jeżeli te studia mają być w tak dorosłym wieku, to chcę zrobić to dla siebie. I zrobiłam studia filozoficzne.

A.D.: Jak miałaś dwadzieścia lat założyłaś rodzinę, tak?

A.M.: Tak. Dwadzieścia lat - założyłam rodzinę, dwadzieścia jeden - urodziłam jedną córkę, w wieku dwudziestu dwóch lat urodziłam drugą córkę, no i tak życie się...

A.D.: Teraz masz troje wnucząt, tak? Dwie dziewczynki i chłopczyka?

A.M.:  Tak.

A.D.: I cztery koty.

A.M.: I cztery koty.

A.D.: I męża Zbyszka.

A.M.: I męża Zbyszka.

A.D.: Czyli wszystko wiemy. (Pani Aleksandra śmieje się) I wszystko byłoby dobrze, ale zaczęłaś w tym banku pracować, tak? To była jakaś korporacja?

A.M.: Tak.

A.D.: Ciężka praca?

A.M.: Pracowałam dwadzieścia lat w banku i na początku była atmosfera bardzo fajna, mam zresztą przyjaciółki właśnie z banku, dwie, z którymi przyjaźnię się, są obie w wieku mojej mamy prawie że, ale najukochańsze moje przyjaciółki. I po pracy, tak mniej więcej po dwudziestu latach, poczułam że to jest wyzysk, po prostu wyzysk człowieka przez człowieka. Tym bardziej, że tego człowieka tak właściwie nie widziałam, który to.

A.D.: Ale ja mówię o tej pracy, dlatego że wtedy poczułaś też, że coś się złego z tobą dzieje, że coś jest, coś za dużo pracy, że coś nie tak i złamałaś nogę. I mówiłaś że to chyba był pierwszy sygnał, tak?

A.M.: Tak, ja to tak odczułam. Wracałam z pracy, wieczorem, po pracy z nadgodzinami i pod pracą złamałam nogę tak, że wylądowałam w Piekarach, także składali mi tę nogę i byłam wtedy pół roku na zwolnieniu i poczułam, że to jest to. Tego mi potrzeba, ale pół roku minęło, ja się zrehabilitowałam, bo zrobiłam wszystko żeby być sprawną i wróciłam do pracy, bo sobie nie wyobrażałam życia bez pracy. I po dwóch latach okazało się, że chyba zbagatelizowałam tamten sygnał za bardzo, bo wpuściłam się w wir pracy, i skończyło się to moją chorobą.

A.D.: Tobie się cały czas wydawało, że masz guzka, tak ci się wydawało, chodziłaś na badania i nic nie wykazywało, tak?

A.M.: Nie do końca. Ja chodziłam na badania kontrolne, ginekologiczne i mammograficzne, bo uznałam, że trzeba. Tak samo jak trzeba chodzić do dentysty, do każdego innego lekarza. To były badania profilaktyczne. I na badaniu okresowym wszystko było w porządku, a po dwóch miesiącach ja wyczułam sobie guzka w piersi i poszłam od razu do lekarza. Okazało się, że USG nie wykazało nic. Guz był dosyć duży, USG nie wykazało i lekarz skierował mnie na mammografię i mammografia dopiero wykazała guz.

A.D.: Czyli jednak powinnyśmy mammografię robić, prawda?

A.M.: Trudno powiedzieć.

A.D.: Ty miałaś wtedy ile lat? Czterdzieści trzy, tak?

A.M.: Czterdzieści trzy lata. Ja myślę, że to jest zależne od budowy piersi, bo w różnym wieku jest różna budowa, w zależności od tego czy karmimy dzieci, czy nie karmimy, każdy z nas jest inny.

A.D.: I pamiętasz ten moment kiedy usłyszałaś, że to jest rak?

A.M.: W pierwszym momencie, jak usłyszałam od lekarza, który robił mi badania, że - no ja bym to usunął, nie ma sensu tego trzymać. To nie było dla mnie takie... no dobrze, jest jakaś zmiana, ale w momencie kiedy lekarz powiedział mi, że to jest rak, każdy rak jest złośliwy. To wtedy mnie przybiło. Usiadłam sobie przed tym lekarzem i nie wiedziałam, nie wiedziałam o co zapytać. I to było trudne.

 A.D.: Mężowi powiedziałaś?

A.M.: Mężowi powiedziałam wcześniej, że wyczułam, ale mąż jak wiele ludzi mówił nie martw się, nie martw się, wszystko będzie dobrze, a nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli.

A.D.: Ale co, usunęli ci wtedy tylko tego guzka samego, pierś zostawili, tak?

A.M.: Tak, na pierwszej operacji usunięto mi guz i po dwóch tygodniach, po wynikach okazało się, że marginesy są zajęte i usunięto mi całą pierś. I wtedy poczułam ulgę, że nie ma tego ze mną, że jest gdzieś w koszu i tyle. I mogę się zająć teraz leczeniem dalszym.

A.D.: Dalsze leczenie to była chemioterapia i radioterapia, tak?

A.M.: Tak, tak miałam chemioterapię po miesiącu od operacji i zaraz potem z marszu radioterapię przez sześć tygodni, codziennie.

A.D.: Jak przeżyłaś tę chemię? Bo to różnie kobiety odczuwają,  ludzie.

A.M.: Poznałam kapitalne koleżanki na chemii, tak siedziałyśmy sobie trzy na kozetce, bo nie było miejsc, teraz warunki są takie dosyć trudne w szpitalach. I siedziałyśmy sobie, opowiadałyśmy kawały, żeby jakoś zająć czas, żeby oderwać się od tego, bo przyjemne nie jest.

A.D.: Czyli to z domu przyjeżdżałaś do szpitala, brałaś tę chemię i wracałaś do domu, tak?

A.M.: Tak, na pierwszą...

A.D.: Jak się czułaś po tej chemii?

A.M.: Na pierwszą chemię pojechała jedna z moich przyjaciółek. Mój mąż był w trasie, nie mógł niestety przyjechać ze mną, więc przyjaciółka moja przyjechała. Po pierwszej chemii czułam się nawet dobrze, ale jak przyjechałam do domu, to ten drugi dzień był niespecjalny. Niespecjalny, ciągnęło mnie w poziom, także leżałam sobie, mniej więcej przez trzy dni, jakiś nieprzyjemny posmak w ustach, jak to po chemii. Natomiast pamiętam bardzo dobrze trzecią chemię, bo wiem, że miałyśmy planowany z przyjaciółkami moimi wyjazd w Bieszczady. I ja brałam chemię w czwartek, a miałyśmy w poniedziałek jechać i tylko modliłam się, żeby się dobrze czuć do tego poniedziałku, żeby wsiąść za kierownicę i zawieźć te moje przyjaciółki bezpiecznie. I na samej chemii już mi było niedobrze. I wtedy sobie zaczęłam wyobrażać, że ta chemia to jest przecież lek, to mi pomaga, wytrzymaj teraz i jak teraz to wytrzymasz, to nie będziesz musiała tego już powtarzać, to już będzie koniec i nie będziesz musiała tu wracać. Wytrzymałam i pojechałam w Bieszczady. Jedna z moich przyjaciółek codziennie chodziła po mleko do gospodarza, bo mleko było antidotum dla mnie, ale to też tak jest bardzo indywidualnie. Jeden może, drugi nie.

A.D.: A włosy, trzymały się ciebie długo?

A.M.: Tak, dwa tygodnie (śmiech).

A.D.: A jak wyłysiałaś, to co?

A.M.: Po dwóch tygodniach, to czułam... Nie wiem jak to określić... utrata czegoś, zaczęło mnie przerażać jak garściami zaczęłam wyciągać włosy, więc od razu wzięłam zapotrzebowanie na perukę i pojechałam z córką po perukę, bo zawsze marzyłam żeby mieć potąd włosy (wskazuje na wysokości połowy przedramienia), bo obiecałam zresztą mężowi, że jak wyłysieję, to spełnię swoje marzenia i będę miała długie włosy (zdjęcia pani Aleksandry z długimi, czarnymi włosami). Nie wierzył w to, także jak wybierałam peruki, to córka...

A.D.: Z córką byłaś?

A.M.: Tak, z moją starszą córką. To wybierałam różne, krótkie, dłuższe i Magda mówi: mamuś, przecież zawsze chciałaś mieć długie, weź te, bo naprawdę w tych wyglądasz tak, jak masz wyglądać, spełnij swoje marzenie. Ja mówię: no ale, ale co ludzie? Mamo, co ludzie powiedzą, to nie jest twoja sprawa, jeżeli oni mają z tym problem, to oni mają problem, a ty nie masz. I wtedy mówię: Magda, masz rację. Teraz jest mój czas, wykorzystam go. I byłam...

A.D.: I spełniłaś swoje marzenie dzięki chemii i temu, że wyłysiałaś.

A.M.: Dokładnie tak. Muszę powiedzieć, że córki bardzo mi pomogły właśnie w podejściu do samej siebie, do tego żeby traktować się tak bardziej, bardziej się pogłaskać niż ganić.

A.D.: A mąż? Bo nie miałaś piersi, nie miałaś włosów, to mężczyźni z tym mają problem, nie?

A.M.: Mój mąż nie, głaskał mnie po łysej głowie, powiedział że mam ładną głowę. I jak zapytałam się jak to... jak to, czy ty nie masz problemu, że ja nie mam piersi, że ja jestem, jestem jak to deska, powiedział mi takie ładne słowa. Bardzo mnie wzruszył wtedy. Powiedział, że: przecież ja ci przysięgałem na dobre i na złe, teraz jest tak, ale ile było dobrego i ile będzie dobrego...

A.D.: To on ci powiedział, że kobiecość to nie jest ani we włosach, ani w piersiach tylko gdzie indziej?

A.M.: Często mi to mówił, bardzo często, ale ja też to czuję. To fakt, że można się czuć kobietą i nie mieć piersi, bo ja w tej chwili nie mam i ...

A.D.: Ale miałaś jakieś chwile załamania?

A.M.: Tak. Na samym początku, jak patrzyłam na siebie w lustro to był szok, bo miałam kiedyś duże piersi, (wskazuje rękoma) znaczy no nie takie, ale miałam duży biust w porównaniu do swojej budowy i tu nagle nie ma czegoś. I to był szok, ale to trwało...

A.D.: Czy ty miałaś opiekę psychologiczną jakąś? Czy w ogóle był ktoś obok ciebie, kto ci mógł w takich momentach pomóc?

A.M.: Oprócz moich córek i rodziny całej, męża i moich przyjaciółek, nie było nikogo.

A.D.: Wydaje mi się, że ona jest absolutnie potrzebna, taka opieka, to powinno absolutnie być w szpitalu, nie?

A.M.: Tak, ja wiem, że pierwsze moje słowa jak wyszłam z tego szpitala, mówię: brakuje tu kogoś takiego, kto przyszedłby i powiedział o tym jak, co ja mam dalej robić, w którą stronę mam iść, żeby nie był człowiek zostawiony tak sam sobie.

A.D.: A kiedy się znalazłaś w tym UNICORN-ie (Stowarzyszenie Wspierania Onkologii - przypis)? Bo wiem, że przyjechałaś.

A.M.: Tak. Tak, wszystko się zaczęło właściwie od UNICORN-u...

A.D.: To powiedz coś o UNICORN-ie, co to w ogóle jest i gdzie?

A.M.: Z klubu Amazonek w Katowicach dowiedziałam się, to było wtedy Stowarzyszenie Wspierania Onkologii UNICORN. W Krakowie się to znajduje. W tej chwili to jest centrum psychoonkologii. Pojechałam na warsztaty tygodniowe i przyjechałam zupełnie inna.

A.D.: A co tam robiłyście?

A.M.: Wszystko, wszystko co się dało. Tam była opieka psychologiczna, była arteterapia, muzykoterapia, choreoterapia. Były warsztaty na podstawie programu Carla Simontona (amerykański lekarz, onkolog-radioterapeuta, pionier psychoonkologii, twórca spójnego i wszechstronnego programu psychoterapeutycznego dla chorych na raka i osób ich wspierających - przypis za: http://simonton.pl/terapia-simontonowska-dla-terapeuty/wprowadzenie/). To była tak kompleksowa obsługa, do tego ci ludzie wszyscy, którzy tak właściwie dopieścili nas. Te wszystkie osoby, które tam były. Joga była przy tym.

A.D.: Wiem, że tam też poruszaliście temat strachu przed śmiercią i w ogóle śmierci, także to tam przepracowałaś sobie.

A.M.: Tak, tak, jednym z tematów właśnie w terapii Carla Simontona jest śmierć i umieranie.

A.D.: A czy zanim tam pojechałaś, to przez ten czas myślałaś czasem o śmierci?

A.M.: Często.

A.D.: Czyli taki strach towarzyszył temu wszystkiemu, tak?

A.M.: Bardzo często, ja byłam sama w momentach kiedy mąż wyjeżdżał w delegacje, córki były w pracy, rodzina gdzieś tam była na około, ale mieszkaliśmy sami, więc ja byłam w tym domu sama i często jak zaczynały przychodzić do mnie takie myśli o śmierci, to chyba intuicyjnie ubierałam się i wychodziłam z domu, bo wiedziałam, że jak zostanę w tym domu, to już w nim zostanę na stałe. I wychodziłam do ludzi, żeby tylko zapomnieć, żeby myśleć po prostu o czym innym i to pomagało, i jak w UNICORN-ie przepracowałam sobie temat śmierci, to bardzo się uspokoiłam.

A.D.: Wiem, że rozmawiałaś o tym też z córkami potem, prawda?

A.M.: Tak. Tak, na którejś z sesji no przeżyłam taki moment, że poczułam spokój i tak właściwie rozmawiałam z jedną z córek, mówię: wiesz, właściwie, to ja mogłabym teraz umrzeć, bo ja czuję się spełniona, i córka mówi mi: ale mamo, dlaczego tak mówisz, przecież no nie możesz umierać. Ja mówię: ale ja nie mówię, że ja umrę...

A.D.: Że chcesz, tylko że mogłabyś.

A.M.: ... tylko, że mogę, mówię że mogę i ja jestem spokojna. Co ty czujesz jak ja mówię do ciebie te słowa? Wiesz, ja się chyba uspokoiłam też. I tak zostało, bo przecież to, że ja sobie przepracowałam ten temat, to nie znaczy, że ja będę umierać, bo chcę umrzeć kiedyś, w przyszłości. Mam zamiar dożyć do późna.

A.D.: A czego się dowiedziałaś, bo jak człowiek zaczyna chorować na taką chorobę jak rak, który ciągle wywołuje przerażenie, prawda, to ja wiem jak to jest z przyjaciółmi wtedy, niektórzy się boją z tobą rozmawiać, bo nie wiedzą jak, o czym. Przeżyłaś to?

A.M.: Tak, tak. Przeżyłam. Zapytałam koleżankę dlaczego do mnie nie dzwoni, nie kontaktuje się, ona stwierdziła, że nie wie o czym ma ze mną rozmawiać. Ja mówię, że ja jestem ta sama, mam te same dzieci, mam te same problemy, mam... po prostu jestem, mówię, a choroba jest taka jak grypa. Grypa czasami potrafi uśmiercić, a rak niekoniecznie, no ale jakoś nie...

A.D.: Ludzie się boją, nie?

A.M.: Boją się, boją się rozmawiać w ogóle na ten temat, zauważyłam.

A.D.: Ty do pracy nie wróciłaś, prawda? Ale pomyślałaś sobie...

A.M.: Do banku nie wróciłam,

A.D.: ... że możesz w ten sposób, te swoje doświadczenia przenieść i komuś pomóc. I co ty teraz robisz?

A.M.: Tak, to po wizycie w UNICORN-ie zaczęło być moim takim największym marzeniem, żeby przenieść ten UNICORN na Śląsk, ale całego się nie da przenieść i w tej chwili jestem przy łóżku pacjentek zaraz po operacji, i mówię im o tym wszystkim czego ja nie słyszałam wcześniej i czego mi brakowało. Wiem, że jest to potrzebne i wiem, że one tego chcą, bo niejednokrotnie mówiły o tym, że to jest ten brakujący element. Są osoby, które mogą pójść na terapię, ale są takie, które nie pójdą nigdy na terapię taką psychologiczną. Prowadzę również warsztaty psychoonkologiczne właśnie na podstawie programu Carla Simontona i arteterapię prowadzę, i ...

A.D.: I co wy robicie na tej arteterapii?

A.M.: Malujemy, rysujemy, robimy różne decoupage, po prostu...

A.D.: Po prostu się spotykacie i jesteście razem, to chyba o to chodzi, prawda?

A.M.: Tak, tak, to jest najbardziej terapeutyczne.

A.D.: Dużo czasu ci to zajmuje? Codziennie jesteś tam?

A.M.: Nie, nie jestem codziennie. W tej chwili mam więcej czasu dla siebie, dla moich wnuków ukochanych. Są przekochane wszystkie. Teraz po prostu żyję.

A.D.: A Ty badałaś sobie ten gen BRC, jak to się nazywa?

A.M.: BRCA1 i BRCA2. Tak.

A.D.: I co?

A.M.: Badałam z tego względu, że mam córki dwie. Okazało się, że nie ma żadnej mutacji genu. Pani doktor mi powiedziała w Gliwicach, że to nie znaczy, że tego genu nie ma, to znaczy, że nie ma mutacji tego genu, bo oni badają jakiś wycinek i nie wiadomo czy w innym miejscu tego nie ma.

A.D.: Córki się badają?

A.M.: Córki się badają systematycznie, mam nadzieję, ja gonię jak się da i one się badają, ja jestem cały czas pod opieką lekarzy i chodzę na badania profilaktyczne. Mam bardzo duże zaufanie do mojego lekarza i to mnie też bardzo uspokaja.

A.D.: Ty masz w sobie taki spokój, łagodność taką i nie opowiadasz o tym jak o jakimś końcu świata.

A.M.: To nie jest koniec świata, ja widzę, że dla mnie chyba się zaczął ten świat cały i teraz mogę żyć. To było takie doświadczenie, które, nie powiem że było mi potrzebne, ale było i przyjęłam to w taki sposób jak każde inne doświadczenie. Jest coś do zrobienia, w tej chwili się leczę, podeszłam do tego zadaniowo, a jak już jestem wyleczona, to robię dalej, robię coś, żeby nie zachorować, żeby innym przekazać też tę wiedzę, którą ja mam, to doświadczenie, które mam i bardzo się lubię cieszyć radością innych, i lubię dawać radość, ale lubię też brać radość.

A.D.: I to się otworzyło przed tobą dopiero po tym wszystkim, prawda?

A.M.: Tak, tak.

A.D.: Czyli jednak coś też się zmieniło w tobie, nie?

A.M.: Bardzo dużo się zmieniło. Myślę, że bardzo dużo pokory mam w tej chwili w sobie i cieszę się z takich drobnostek, chociażby cieszy mnie to, że słońce świeci, cieszy mnie też jak deszcz pada. Mogę zupełnie inaczej wykorzystać ten czas, zupełnie inny nastrój mogę mieć.

A.D.: Wiesz, to jest dziwne, bo jak człowiek jest młody i zdrowy, to w ogóle tego nie docenia, że jest młody i zdrowy, nie. Trzeba coś stracić, albo coś przeżyć żeby nagle zacząć widzieć ile jest jeszcze powodów do radości.

A.M.: Tak. Trzeba coś stracić, żeby coś zyskać.

A.D.: To ja ci życzę, słuchaj, wiele radości dlatego, bo musisz ją teraz dawać tym, które są załamane i wydaje im się, że koniec świata. I siły, i tej pokory, bo ona jest niestety bardzo potrzebna.

A.M.: Dziękuję bardzo.

A.D.: I bardzo się cieszę, że byłaś u mnie, dzięki.

A.M.: Dziękuję bardzo.                        

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz