Archiwum

Oskar Langner - osoba na wózku

6 kwietnia 2009 r.

Oskar Langner: Można powiedzieć, że otarłem się o śmierć. Ale protokół powypadkowy wyglądał śmiesznie. Były trzy zdania: że uczeń biegł, uderzył barkiem o ścianę i upadł. Tyle. Żadnych zdjęć. Przez trzy rozprawy ustalano, jaka była odległość od mety do ściany.

Zapis telewizyjnej rozmowy z poruszającym się na wózku Oskarem Langnerem i jego ojcem Robertem

Anna Dymna: Witam Was, Panowie.
Oskar Langner: Dzień dobry.
Robert Langner: Witam.
A.D.: Witam tatusia Roberta i jego synka niesfornego Oskara. Ile Ty masz, Oskarze, lat?
O.L.: Dwadzieścia.
A.D.: Złapiesz, jak Ci rzucę? O, świetnie! A ten dla taty (obu rozmówcom rzuca kamyki). Oskarze byłeś sprawny i wysportowany. Miałeś jakieś osiągnięcia?
O.L.: Tak.
A.D.: Jakie?
O.L.: Grałem dużo w piłkę w klubie sportowym w Opolu, a przede wszystkim uprawiałem w szkole lekkoatletykę.
A.D.: Wszystko było normalnie, wspaniale i nagle… To było 19 listopada 2004 roku o godzinie?
O.L.: Około dziesiątej… Miałem iść do szkoły, zapakowałem ciuchy na wf… Wszedłem na salę, zapytałem nauczyciela, co będziemy ćwiczyć; odpowiedział, że najpierw rozgrzewka, potem pogramy w kosza. Ale plany się pozmieniały. Zamiast rozgrzewki, mieliśmy bieg pomiędzy pachołkami, sprint. Pierwszą próbę pobiegłem szybko, lecz nie na sto procent swoich możliwości. Podczas drugiej próby nauczyciel wyjął stoper, a to dla sportowca — wiadomo — jest znak, że trzeba się zmobilizować. Zresztą nauczyciel powiedział, że wyniki biegu będą brane pod uwagę przy wystawianiu oceny. Pobiegłem więc jak najlepiej, dużo szybciej niż poprzednio. Kiedy, tak jak każdy sportowiec kończący bieg, zrobiłem wychył, okazało się, że brakuje mi miejsca na wyhamowanie. Z całym impetem uderzyłem w ścianę. Zdążyłem jedynie wyciągnąć ręce, ale biegłem na tyle szybko, że nic to nie pomogło. Uderzyłem głową w ścianę, upadłem. Na szczęście przytomności nie straciłem. Nie mogłem się ruszyć. Nie wiedziałem, co mi jest.
A.D.: Ból jakiś poczułeś?
O.L.: Straszne pieczenie w barkach. Powiedziałem: „Bardzo bolą mnie barki”. Nauczyciel myślał, że coś sobie zwichnąłem. Szybko wezwano pielęgniarkę. Spryskano mnie jakimś środkiem znieczulającym, ale ból odczuwałem w dalszym ciągu. Zadzwoniono po karetkę.
A.D.: A rękami i nogami ruszałeś?
O.L.: Tak jak upadłem, tak leżałem, twarzą do ziemi. Karetka zabrała mnie do szpitala. Na szczęście był niedaleko. Przewieziono mnie bardzo powoli, bo przecież mogło dojść do jeszcze większych uszkodzeń kręgosłupa. Nie wiedziałem wtedy, co mi jest. Potem zadzwoniono do mamy, żeby przyjechała do szpitala. Byłem już wtedy przygotowywany do operacji. Widziałem się z nią tylko chwilę.
A.D: Wiedziałeś już wtedy, co się stało?
O.L.: Mówiono, że mam połamany kręgosłup. Ale nie wiedziałem, jakie są tego konsekwencje.
A.D.: Robercie, kiedy dowiedziałeś się o wypadku syna?
R.L.: Akurat wracałem samochodem z Lublina. Gdy byłem przed Częstochową, zadzwoniła żona z informacją, że Oskar miał wypadek w szkole. Sądziłem, że to złamana ręka, noga, obojczyk — zona nie powiedziała, co konkretnie się stało. Chciała, żebym jak najszybciej dotarł do domu. Ale na wysokości Częstochowy przyszła burza śnieżna. Do Opola jechałem prawie cztery i pół godziny.
A.D.: Co lekarze powiedzieli Wam po operacji?
R.L.: Dostaliśmy „kubeł zimnej wody”. Poinformowano nas, że Oskar nie będzie chodził, że uraz kręgosłupa jest bardzo poważny. Całe szczęście, że nie doszło do zatrzymania oddechu, co było chyba wynikiem tego, że Oskar przez dwa lata uczył się grać na waltorni, umiał dobrze pracować przeponą.
A.D.: A kiedy obudziłeś się po operacji, ruszałeś czymś?
O.L.: Nie ruszałem niczym praktycznie przez miesiąc albo nawet dwa. Po pół roku lekko uniosłem rękę.
A.D.: Słyszałeś też tę opinię, że nigdy nie będziesz chodził?
O.L.: Nie.
A.D: To co sobie myślałeś?
O.L.: Że będzie OK. Że się z tego wygrzebię po roku, dzięki rehabilitacji.
A.D.: A jak się zachował nauczyciel? To była chyba jego wina? Przyszedł do szpitala?
O.L.: Przyszedł. Dzień albo dwa po wypadku. Poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że dam radę, bo silny chłop jestem, że sobie poradzę. Później przyszedł jeszcze raz albo dwa razy. Właściwie tyle go widziałem.
A.D.: Ale sprawa trafiła do sądu?
O.L.: Tak. To był poważny wypadek. Można powiedzieć, że otarłem się o śmierć. Protokół powypadkowy wyglądał śmiesznie. Były trzy zdania: że uczeń biegł, uderzył barkiem o ścianę i upadł. Tyle. Żadnych zdjęć. Przez trzy rozprawy ustalano, jaka była odległość od mety do ściany.
A.D.: Dowodów nie było żadnych.
O.L.: Żadnych. Były domysły i zeznania świadków, kolegów.
A.D.: Wyście kogoś oskarżyli?
O.L.: Zaniepokoiło nas ta cała sytuacja… Wnieśliśmy sprawę do prokuratury.
A.D.: Należało Ci się jakieś odszkodowanie?
R.L.: Dopiero po roku Oskar otrzymał odszkodowanie z ZUS-u za wypadek w szczególnych okolicznościach. Gdyby szkoła podeszła do tej sprawy poważnie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej, zostać prędzej załatwione. OC szkoły wynosiło 700 dolarów.
A.D.: Tylko tyle?
R.L.: Tak. Tak szkoły są ubezpieczone.
A.D.: Od strony prawnej jak to wyglądało?
R.L.: Na nasz wniosek sprawą zajęła się prokuratura. Najpierw było umorzenie. Ale, po kolejnym zbadaniu sprawy, nauczycielowi został postawiony zarzut niedopełnienia obowiązków. Teraz trwa kolejna sprawa. Chodzi o odpowiedzialność cywilną szkoły. Urząd miejski w Opolu jest w tym przypadku niejako organem prowadzącym i odpowiedzialnym za skutki tego wypadku.
A.D.: Co z tego, że nauczyciel został skazany? Przecież to nic Wam nie daje.
R.L.: To upraszcza drogę prawną. Nie trzeba udowadniać w sądzie cywilnym, ze Oskar przyczynił się do tego wypadku. Niektórzy twierdzili, że się przyczynił, że chciał się popisać przed kolegami. Różne wersje były.
O.L.: Pytano, czy w klasie nie było jakiejś sympatii, przed którą chciałem się popisywać.
A.D.: A jak się zachowali Twoi koledzy z klasy i ludzie ze szkoły?
O.L.: Bardzo fajnie. Przyszli do mnie od razu po wypadku. Robili plakaty, zbierali pieniądze, przynosili płyty, kupili mi nawet urządzenie do masażu.
A.D.: A co Ci mówią lekarze? Masz swojego lekarza, który Cię prowadzi?
O.L.: Z neurologami w cztery oczy nie rozmawiałem. Nie pytałem: „Panie doktorze, co mi będzie?”.
A.D.: Dlaczego? Przecież duży jesteś. Znasz odpowiedź?
O.L.: Niejednokrotnie słyszałem, że nie będę już chodził czy coś tam…
A.D.: A co sobie naprawdę myślisz? Przyjmujesz to do wiadomości? To trwa już cztery lata. Miałeś moment kompletnego załamania?
O.L.: Były takie momenty, ale nigdy nie powiedziałem sobie: „Dobra, dosyć. Poddaję się, nie ćwiczę i siedzę w domu”. Rehabilitację mam codziennie.
A.D.: Czyli masz nadzieję?
O.L.: Tak. Nadzieja umiera ostatnia. Jak mam jej nie mieć?
A.D.: Na dodatek jest lepiej niż było.
O.L.: Przez te trzy lata —bo rok temu miałem operację na biodro, swastykę i różne takie — to była walka, żeby oswoić się z tym, co się ze mną dzieje. Na początku nie wiedzieliśmy, jak sobie z tym radzić. Nikt nam nie dał wskazówek.
A.D.: Ten wypadek, ta jedna sekunda, zmieniła chyba życie całej Waszej rodziny?
R.L.: Nasze życie całkowicie przewróciło się „do góry nogami”. To była kwestia wyboru: albo praca, albo opieka.
A.D.: Musiałeś całkowicie zrezygnować z pracy?
R.L.: Tak. Byłem w o tyle komfortowej sytuacji, że pracę mogłem rzucić z dnia na dzień.
A.D.: A gdzie pracowałeś?
R.L.: Dziwny przypadek. W przedsiębiorstwie, które sprzedaje sprzęt rehabilitacyjny. Rozwoziłem te urządzenia po całej Polsce.
A.D.: Ale, kiedy przestałeś pracować, przestałeś też zarabiać.
R.L.: Oskar w piątek miał wypadek, a w poniedziałek przestałem już pracować.
A.D.: To było konieczne?
R.L.: Moja obecność przy Oskarze również dawała mu poczucie bezpieczeństwa. W szpitalu zmienialiśmy się z zoną na okrągło. To była też bardzo dobra metoda na to, żeby poznać, ile Oskar wymaga opieki, w czym mu trzeba pomagać, jak to robić. Wiadomości na temat tego, jak zajmować się osobami sparaliżowanymi, są minimalne. Szukaliśmy ich w Internecie.
A.D.: A nie pojawił się koło Was jakiś psycholog, który powiedziałby Wam, co Was czeka, co jest możliwe? Nikogo takiego nie było?
R.L.: Są szpitalni psychologowie. Stwierdzili, że świetnie sobie radzimy, więc nie ma sensu nam pomagać. Oskar też był silny psychicznie.
A.D.: Nie masz, Oskarze, taty dosyć? Przecież cały czas masz go przy sobie.
O.L.: Czasem trzeba od siebie odpocząć. Inaczej się nie da.
A.D.: A powiedz, jakoś tak fajnie się uczyłeś, w dwóch szkołach jednocześnie…
O.L.: No tak… W liceum, w którym miałem wypadek, stwierdzili, że nie można mi zrobić indywidualnego nauczania. Z różnych przyczyn. Ale jedno z opolskich liceów wyraziło gotowość przygotowania mnie do ukończenia klasy maturalnej. Zresztą miałem rok przerwy, bo musiałem jeździć po tych wszystkich szpitalach. Potem trafiłem do Krakowa. Przyjechaliśmy na trzy tygodnie, a zostaliśmy na dwa lata. Wynajmowaliśmy tam mieszkanie. Wtedy rehabilitacja bardzo mi pomagała.
A.D.: Miałeś ją robiona prywatnie?
O.L.: Tak. Przynosiła wspaniałe efekty. Terapeuta pracował ze mną przez półtora godziny. Dochodziło do tego, że leżałem, a spastyka była spokojna. Dziwiło mnie to. W szpitalach robiono wszystko na siłę, szarpanie, a tu ludzie pracują spokojnie i efekty są. Jak już mówiłem, liceum, w którym miałem wypadek, twierdziło, że się nie da zrobić indywidualnego nauczania. Ale dyrektor I LO w Opolu podjął się tego wyzwania. Część nauczycieli wynajął w Krakowie, a ja niemal co tydzień musiałem jeździć do Opola.
A.D.: A matura?
O.L.: Maturę zdawałem w Krakowie. Udało się. Teraz jestem na studiach.
A.D.: Co studiujesz?
O.L.: Jestem na politologii. Komunikacja społeczna. Pierwszy rok.
A.D.: Dobra. A mama co robi?
R.L.: Żona miała swój zakład fryzjerski. Personel odszedł, a sama nie dawała sobie rady. Dużo komplikacji finansowych nas spotkało i spotyka do tej pory. Ale jakoś brniemy w tym wszystkim. Gdybyśmy nie mieli pomocy z zewnątrz, rodziny, znajomych, nawet obcych ludzi, byłoby nam bardzo, bardzo ciężko. Oskar siedziałby w fotelu i właściwie nigdzie by się nie mógł poruszać.
A.D.: Przeszedłeś, Oskarze, przyspieszony kurs życia.
O.L.: Bardzo, bardzo…
A.D.: Czego się dowiedziałeś? Lubisz ten świat?
O.L.: Raczej tak…
A.D.: Dowiedziałeś się czegoś dobrego o ludziach?
O.L.: Jasne. Są ludzie, którzy bezinteresownie pomagają.
A.D.: A Twoja praca, Robercie? Chcesz być przy Oskarze tak do końca?
R.L.: Nie. Będzie miał zonę, będą sobie razem żyć.
A.D.: No właśnie, masz dziewczynę… Skąd ja wziąłeś?
O.L.: Miałem szczęście, że poznałem Andżelikę. Na turnusie rehabilitacyjnym. Znajoma namówiła mnie do tego wyjazdu, żebym spróbował. Z Andżeliką zakochaliśmy się w trzy, cztery dni. Ona jest ze Starogradu Gdańskiego, więc „kawałek” z Krakowa mam.
A.D.: Ona jest chora?
O.L.: Na całe szczęście jest zdrowa.
A.D.: To co robiła na tym turnusie?
O.L.: Zajmowała się autystycznym kuzynem.
A.D.: I co sobie myślisz o tej dziewczynie; że zakochała się w Tobie na wózku?
O.L.: Myślę, że to bardzo odpowiedzialna dziewczyna jest.
A.D.: A tatuś co myśli o tym? Lubicie ją?
R.L.: Tak.
O.L.: Jesteśmy już ze sobą prawie półtora roku. Ja przyjeżdżam do niej, ona do mnie.
A.D.: Znasz jej rodziców.
O.L.: Znam.
A.D.: Lubią Cię?
O.L.: Myślę, że tak?
A.D.: Gdybym miała córeczkę, która zakochałaby się w chłopaku na wózku, to bym się o nią bała.
O.L.: Rodzice wierzą w nią, we mnie, w nas.
A.D.: Jest w Twoim wieku?
O.L.: Trzy lata młodsza.
A.D.: A kim chciałbyś być, kiedy będziesz bardziej sprawny albo zupełnie sprawny.
O.L.: Dziennikarzem. Dziennikarzem sportowym, motoryzacyjnym. Testować, oglądać samochody…
A.D.: Siedząc na wózku, też możesz być dziennikarzem. Prześladowała Cię kiedyś złość do losu, że tak się stało?
O.L.: Staram się do tego nie wracać i o tym nie myśleć. Bo jeśli się wraca, to ma się żal do ludzi, do tego nauczyciela… Byłem przecież normalnym, zdrowym chłopakiem…
A.D.: A myślałeś sobie o sensie cierpienia i tego rodzaju zdarzeń?
O.L.: Sens tego wszystkiego jest duży. Po coś to się stało. Albo żeby mnie czegoś nauczyć, albo żebym coś zobaczył.
A.D.: A co zobaczyłeś nowego?
O.L.: Choćby tych ludzi, którzy chcą pomagać.
A.D.: Z Panem Bogiem czasem rozmawiasz?
O.L.: Czasami.
A.D.: Powiedział Ci coś mądrego?
O.L.: Że muszę nauczyć się tej sytuacji. Bo da się z nią żyć. Samemu sobie trzeba pokazać, że się da. Czasami są głupie myśli, ale przecież innego wyjścia nie ma. Muszę sobie dawać radę. Nie mogę być załamany, bo to dotknie wszystkich: mamę, tatę, brata. Nie chcę tego.
A.D.: Musisz się dużo rehabilitować.
O.L.: W tym jest jedyna nadzieja.

TVP2, 6 kwietnia 2009 r., godz. 13.10

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz