Archiwum

Elżbieta Augustyn - transplantacja serca

9 października 2007 r.

Pani Elżbieta Augustyn nigdy poważnie nie chorowała. Przy trójce dzieci – jak powiedziała – zwyczajnie brakowało jej na to czasu. Jej problemy zdrowotne zaczęły się z pozoru banalnie, w 2002 roku, od przeziębienia, które okazało się grypą. Kobieta nie miała nawet wysokiej gorączki. Komplikacji nic więc nie zapowiadało. Powikłania pogrypowe okazały jednak na tyle poważne, że w szpitalu lekarze zdiagnozowali u pani Elżbiety zapalenie mięśnia sercowego.

„Dla mnie i moich bliskich ta choroba to był grom z jasnego nieba! – opowiadała rozmówczyni Anny Dymnej. – Przebywałam na oddziale intensywnej terapii, musiano mi wszczepić rozrusznik serca. Po powrocie do domu przez rok czułam się dobrze. Potem zaczęłam być coraz słabsza. Na czwarte piętro, gdzie mieszkam, mąż musiał wnosić mnie na rękach, bo 
o własnych siłach mogłam wejść jedynie na pierwsze. Nagle z moim zdrowiem zaczęło dziać coś niepokojącego. Zostałam zakwalifikowana do natychmiastowego przeszczepu. Serce niemal całkowicie odmawiało mi posłuszeństwa. W szpitalu leżałam podłączona do pompy infuzyjnej, nawet pod prysznic musiałam z nią chodzić. Trwało to chyba dziewięć miesięcy. Była jednak we mnie ogromna determinacja, chciałam żyć za wszelką cenę. Przez cały ten czas miałam przed oczami swoje dzieci. Myślałam: nie ma siły 
i możliwości, żebym umarła. Przeszczepu nie traktowałam jako dramatycznej operacji, raczej jako lekarstwo, które przyniesie mi ocalenie”.

Po przeszczepie pani Elżbieta czuła się znakomicie. Sądziła nawet w pierwszej chwili, że żadnej operacji nie przeszła. O swoim dawcy wie jedynie tyle, że miał dwadzieścia lat.

„Czy po przeszczepie zmienił się mój stosunek do życia? – zastanawiała się pani Elżbieta. – Myślę, że tak, bardzo. Stałam się niezwykle wyczulona na piękno przyrody. Pamiętam, jak ogromną odczuwałam radość, gdy po raz pierwszy, po wyjściu ze szpitala, zobaczyłam słońce. Wcześniej tego cudu nie dostrzegałam. Dzisiaj cieszę się każdym dniem”.

Dla pani Elżbiety, podobnie jak i innych osób po transplantacji oraz lekarzy, niezwykle smutnym zjawiskiem jest spadek liczby przeszczepów w naszym kraju. Osób oczekujących na tego rodzaju operacje jest wiele, ale – jak powiedziała w programie rozmówczyni Anny Dymnej – niektóre z nich, niestety, nie doczekają się nowego życia. Tylko dlatego, że nasze społeczeństwo wciąż nie ma świadomości, czym w istocie jest transplantacja.

„Wszyscy ludzie powinni zrozumieć, że dla osób w takiej sytuacji, w jakiej ja się znalazłam, przeszczep to jedyna szansa, wielka nadzieja na życie. Czy istnieje większy dar niż pomoc drugiemu człowiekowi w odzyskaniu pełni istnienia?”.

TVP2, 9 października 2007 r., godz. 19.30

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz