Archiwum

Krzysztof Buczkowski - choroba Alzheimera

7 grudnia 2009 r.

Danuta Buczkowska: Po zawale serca Krzysztof przyjmował duże ilości leków. Sądziłam, że jego stany tym są spowodowane. Mąż był duszą towarzystwa, bawił ludzi, opowiadał kawały. Ale, po zawale, okazało się, że większa liczba osób zaczyna go męczyć. Przestawał brać udział w dyskusjach. Zmniejszyłam więc zapraszanie gości do dwóch albo czterech, by mógł w towarzystwie rozmawiać.

Zapis rozmowy z Krzysztofem Buczkowskim, który cierpi na chorobę Alzheimera, oraz jego żoną Danutą

Anna Dymna: Kochani, witam Was serdecznie. Danusiu, Krzysiu, będziemy rozmawiali o trudnej sprawie, dlatego macie, żeby się czegoś trzymać… (wręcza rozmówcom kamyki)
Danuta Buczkowska: Kamyki? Dziękuję.
Krzysztof Buczkowski: Dziękuję bardzo.
A.D.: Będziemy mówić o czymś, o czym się bardzo mało mówi, o czym ludzie boją, wstydzą się mówić, chociaż tak naprawdę jest to zwyczajna choroba, która dotyka na świecie… Ile osób?
D.B.: Osiemdziesiąt milionów ludzi na świecie cierpi na chorobę Alzheimera.
A.D.: A w Polsce?
D.B.: Dwieście pięćdziesiąt tysięcy, z czego piętnaście procent jest zdiagnozowanych.
A.D.: Ta choroba może dotknąć każdego z nas i jest bardzo ważne, żeby otoczenie chorego o niej wiedziało.
D.B.: Właściwie cała rodzina choruje.
A.D.: Krzysiu, chciałam Ci bardzo podziękować, że przyszedłeś i chcesz opowiedzieć o swojej chorobie. To na pewno nie jest dla Ciebie miłe.
K.B.: Niech inni wiedzą, że choruję. Nie wstydzę się swojej choroby, nie ma we mnie wstydu. Ja po prostu o tym mówię.
A.D.: Zanim, Krzysiu, zaczniemy rozmawiać o tej chorobie, porozmawiajmy o normalnym życiu, o tym, kim byłeś, kim jesteś.
K.B.: Byłem, jestem i jeszcze pewnie będę. Rodzina wiedziała zawsze, że wszystko zrobię, że jestem takim facetem, który może właściwie wszystko.
A.D.: Z zawodu jesteś kartografem?
K.B.: Tak. Zajmowałem się kartografią i geodezją. Tak sobie było… A potem nagle coś pękło.
A.D.: Wykładałeś na Politechnice Warszawskiej.
K.B.: Tak. Byłem już prawie profesorem.
A.D.: Danusiu, a co masz w tej teczce? Dyplomy jakieś?
D.B.: Trochę zdjęć przyniosłam (sięga po teczkę), dyplomy. Ten jest na przykład dla doktora inżyniera Krzysztofa Buczkowskiego – jako dla najlepszego wykładowcy – od studentów. Tu są jeszcze nagrody od rektora za pracę i osiągnięcia naukowe.
A.D.: Macie dzieci?
D.B.: Dwójkę, synów. Młodszy również jest geodetą i kartografem.
A.D.: Uczyłeś syna?K.B.: Naturalnie.A.D.: Pracowałeś ze studentami, prowadziłeś życie bardzo czynne.
K.B.: Bardzo, bardzo… Wiele też podróżowałem, właściwie po wszystkich krajach europejskich. Często przebywałem tam służbowo. D.B.: Na konferencjach naukowych, bo Krzysztof wykładał w języku angielskim.
A.D.: Widzę, Krzysiu, że zdjęcia robisz też piękne…
K.B.: Czy ja wiem, czy one są piękne?
D.B.: Zdjęcia są piękne, z naszych wakacji. To są… (pokazuje mężowi fotografie) Pamiętasz?
K.B.: Oczywiście, Maroko.
D.B.: A to Dubrownik. A nie wiem, skąd jest. Ta góra… Może Ty mi powiesz?
K.B.: To są Smocze Góry w RPA. Z kolei ta fotografia jest zrobiona w Tajlandii.
A.D.: I co się zaczęło nagle zmieniać? Stałeś się bardziej nerwowy?
K.B.: Tak. Nagle pewne sprawy zaczęły mnie przerastać: tutaj proszą, tutaj dzwonią, tutaj jeszcze coś…
A.D.: Początek był więc taki, że zacząłeś być bardziej nerwowy?
K.B.: Tak.
A.D.: Ile lat temu to było, Danusiu?
D.B.: Z siedem. Krzysztof zaczął być bardzo nerwowy, zmiany nastrojów miał. Zapominał raz i drugi, że ma wykład w sobotę. Kiedy, po przerwie zimowej, pojechaliśmy na działkę, zrobiliśmy to inną drogą niż normalnie. Takie dziwne rzeczy zaczęły się z mężem dziać…
A.D.: To też Cię, Krzysiu, denerwowało?
K.B.: Tak.
D.B.: Poza tym pisał habilitację. Żył pod presją, bo wszyscy pytali, kiedy zakończy pisanie.
K.B.: Słyszałem: „Musisz to zrobić! Musisz to zrobić!”.
D.B.: Przy pisaniu tej habilitacji Krzysztof dostał zawału serca. Od tego zdarzenia choroba Alzheimera zaczęła się pogłębiać.
A.D.: Kiedy po raz pierwszy padło określenie „Alzheimer”? Byłaś zaniepokojona, że Krzysztof się zmienia, ale czy zdawałaś sobie sprawę, że może to być ta właśnie choroba?
D.B.: Nie. Po zawale serca Krzysztof przyjmował duże ilości leków. Sądziłam, że jego stany tym są spowodowane. Mąż był duszą towarzystwa, bawił ludzi, opowiadał kawały. Ale, po zawale, okazało się, że większa liczba osób zaczyna go męczyć. Przestawał brać udział w dyskusjach. Zmniejszyłam więc zapraszanie gości do dwóch albo czterech, by mógł w towarzystwie rozmawiać.
K.B.: Ja już nie mogłem gadać.
A.D.: Na czym to polegało, że nie mogłeś rozmawiać?
K.B.: Ciężko powiedzieć.
A.D.: Słowa Ci uciekały?
K.B.: Często.
A.D.: Ale lubiłeś nadal ludzi czy już Cię drażnili?
K.B.: Czasami drażnili.
A.D.: Prowadziłeś jeszcze wykłady?
K.B.: Trochę tak.
D.B.: To znaczy, po zawale, mąż miał rok przerwy. Sądziłam: będzie miał spokój, zrobi habilitację. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo Krzysztof jeszcze bardziej wyłączył się z życia. Chyba po roku siedzenia w domu, jego problemy z pamięcią znacznie się powiększyły. Kiedy wrócił do pracy, okazało się, że ktoś przejął jego zajęcia. Zmuszony był więc wykładać nowe przedmioty. Potrzebował dużo czasu, żeby się do nich przygotować. To go denerwowało. Zdarzało się też, że zapominał o zajęciach, więc ja także denerwowałam się, czy pójdzie na uczelnię w danym dniu. Syn był w to włączony, bo studenci zaczęli telefonować do syna z pytaniem, czy są zajęcia, czy ich nie ma. On był na tym samym kierunku i właściwie wszystko „ciągnął”: ustalał ze studentami terminy wykładów, egzaminów…
K.B.: To już wiadomo…
A.D.: Ale wykłady jeszcze prowadziłeś. Pamiętasz swoje ostatnie wykłady?
K.B.: Oczywiście. Przestało mi to sprawiać przyjemność… To już była straszna męka.
A.D.: Danusiu, a kiedy po raz pierwszy poszliście do lekarza z tym problemem?
D.B.: W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia byliśmy na proszonym obiedzie, wśród ludzi, który dobrze nie znaliśmy. Rozpoczęła się rozmowa. Krzysztof zaczynał zdanie, ale nie potrafił go dokończyć. Kończyłam je za niego. Znajomi też zaniepokoili się tym faktem, bo zauważyli, że coś jest nie tak. Potem pojechaliśmy na narty z przyjaciółmi, z którymi znamy się trzydzieści lat. Ponieważ mieszkaliśmy w jednym apartamencie, zauważyli, że Krzysztof zaczyna zapominać, jak się nazywają pewne przedmioty, filiżanka czy nóż. Kolega powiedział do mnie: „Słuchaj, musicie iść do lekarza, bo Krzysztof będzie miał kłopoty z prowadzeniem zajęć”. To był luty. Zaraz miał być nowy semestr. Po powrocie z nart zaczęłam dzwonić do znajomych lekarzy, żeby wszystko ustalić. W tym samym czasie okazało się, że moja przyjaciółka ma chorą mamę na Alzheimera. Dała mi skierowanie do odpowiedniej poradni.
A.D.: Poszliście tam razem, tak?
D.B.: Krzysztof chciał się zdiagnozować, ale był nie bardzo świadomy… Koleżanka powiedziała, że zrobią tam wszystkie badania. Mąż musiał wyrazić na nie zgodę.
K.B.: No chciałem, chciałem wiedzieć, co mi jest.
D.B.: Żeby stwierdzić Alzheimera potrzebne są testy psychologiczne, badanie DNA oraz tomografia mózgu. Diagnoza Krzysztofa była jednoznaczna. Ja ją otrzymałam. Pacjenta się nie wzywa. Do odebrania diagnozy wzywa się opiekuna.
A.D.: To Ty musiałaś poinformować Krzysztofa, co mu jest?
K.B.: Ja wiedziałem…
D.B.: To jest najgorsze. Krzysztof nie wiedział konkretnie, co mu jest, ale miał swoje podejrzenia. Na diagnozie było napisane: „Zakaz pracy” i „Zakaz prowadzenia samochodu”. Wszystko stało się więc z dnia na dzień. Tymczasem mąż był już przygotowany do prowadzenia zajęć w nowym semestrze, miał spisany plan zajęć, przygotowywał się do nich. Trzeba mu było powiedzieć, że na zajęcia nigdy już nie pójdzie i nigdy nie wsiądzie do samochodu.
A.D.: W jaki sposób Mu to powiedziałaś?
D.B.: Diagnozę odebrałam w piątek. Poszłam z nią do pracy, żeby trochę ochłonąć. Pomyślałam sobie: jest sobota, niedziela, jak dostanie szoku, to mamy dwa dni. Dałam mężowi do przeczytania wyniki badań. W pierwszej chwili powiedział: „Tylko nikomu nie mów. Nawet dzieciom”. Rzeczywiście dostał szoku. Przez pierwszy tydzień był jak spętane zwierzę. Tak się zachowywał.
A.D.: Pamiętasz ten moment, Krzysiu? Co sobie pomyślałeś?
K.B.: Wiedziałem przecież… Wiedziałem… Nie jestem głupi…
A.D.: Czy Ty, Krzysiu, wiesz coś o tej chorobie? Co to w ogóle się dzieje mózgu?
K.B.: Trochę wiem…
A.D.: Co tam się dzieje?
K.B.: (śmiech) Co się w mózgu dzieje? Wiesz, teraz inaczej na to patrzę…
D.B.: W mózgu osadza się białko…
K.B.: … i to cholerne białko trzeba by jakoś usunąć.
A.D.: A wiesz, że są takie badania w Londynie… Potrzeba czterech milionów dolarów, żeby opracować lekarstwo, które rozpuszcza to białko. Podobno czterech pacjentów już wyleczono tą metodą. Czytałam o tym. A Japończycy to białko zaczynają rozbijać laserami. Też mają duże osiągnięcia.
K.B.: Wiem, wiem… Też czytałem.D.B.: Jest nadzieja. To białko niszczy po prostu mózg. Nie ma w tej chwili leku cofającego ten proces. Są tylko leki hamujące go.
A.D.: Jak się to leczy? Dostajesz leki uspokajające?
D.B.: Przez pół roku Krzysztof przyjmował leki antydepresyjne. Ale odstawiliśmy je latem, za zgodą pani profesor, kiedy lepiej się czuł.
A.D.: Krzysiu, czytasz nadal książki?
K.B.: Oczywiście…
D.B.: Przede wszystkim trzeba jak najwięcej dowiedzieć się o chorobie, żeby ją poznać i zaakceptować. Najgorszą rzeczą dla opiekuna jest akceptacja tej choroby.
A.D.: A czy jest wskazana jakaś rehabilitacja?
K.B.: Praca, praca…
D.B.: Nie można chorego zostawić samego. Krzysztof bardzo dużo pomaga mi w domu: kroi warzywa, sprząta, układa naczynia, wiesza pranie…
K.B.: Musi być porządek.D.B.: Krzysztof bardzo też lubi chodzić do teatru, więc często to robimy.
K.B.: Dobre kino też lubię…
D.B.: … spacery, jazdy na rowerze. Teraz czas troszeczkę inaczej nam upływa.
A.D.: Jak traktują Was ludzie, przyjaciele, znajomi?
D.B.: Nie ukrywałam tej choroby. Właściwie mówiłam o niej wszystkim dookoła. To przynosiło mi ulgę. Przyjaciele nas nie opuścili. Dzwonią, zapraszają… Wręcz czasami muszę się opędzać (śmiech).
K.B.: Jeździmy na nartach.D.B.: Nawet byliśmy w Alpach w tym roku. Nasi znajomi bardzo opiekowali się Krzysztofem, jeździli za nim. Mąż zasłabł, bo prosto z samolotu wjechaliśmy na trzy tysiące metrów…
K.B.: Trzy tysiące sześćset.
D.B.: Powinnam być ostrożniejsza, bo taka nagła zmiana wysokości dla człowieka chorującego na serce nie jest wskazana. Ale wszystko skończyło się dobrze. Radzenie sobie z tym wszystkim trwało rok. Dopiero po roku wszystko poukładałam sobie w głowie., zrozumiałam, że trzeba żyć dalej i za każdy dzień dziękować Bogu.
A.D.: A czy Krzysztof Cię pocieszał?
D.B.: On zawsze był wesoły.
A.D.: Widzisz, Krzysiu, że kobieta martwi się o Ciebie?
K.B.: Musi (śmiech).
A.D.: A jak dzieci to przyjmują?
D.B.: Młodszy syn mieszka z nami. Bardzo to przeżywa… Musimy żyć nadal, bo ta choroba trwa nawet osiemnaście lat. Nie można się zamknąć i płakać, bo życie idzie dalej.
A.D.: Krzysiu, zrobiłam Ci prezent. Kupiłam Ci krótkie, proste sformułowania Sztaudyngera.
K.B.: Naprawdę? (bierze książkę do rąk) Bardzo dziękuję.
D.B.: Aniu, my też mamy dla Ciebie prezent (wręcza aktorce książkę).
A.D.: „Myśli na każdy dzień”. Dziękuję Wam. Bardzo mi się to przyda. Piękne! Krzysiu, wiesz, boję się trochę zadawać Ci pytania, bo to jest taka tajemnicza choroba… Boję się, żeby nie sprawić Ci przykrości.
K.B.: Śmiało! Dawaj! Ja naprawdę wiem, co jest, jak jest… W końcu jestem inżynierem, a przy tym doktorem!
A.D.: Czy na przykład sięgasz w przeszłość, w jakieś wspomnienia? To się zaciera czy w pamięci pozostaje?
K.B.: Pamiętam. Wspaniałe były lata. A kto wie? Może się uda z tymi cholernymi białkami?

TVP2, 7 grudnia 2009 roku, godz. 13.00

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz