Bieżące
Spieszmy się kochać wiersze księdza Jana Twardowskiego
W sobotę 14 stycznia, w Domu Wspólnoty Polskiej „Własna Strzecha” we Lwowie, odbyło się spotkanie z poezją Jana Twardowskiego. Zorganizowała je grupa „Wrzos” działająca przy tamtejszym Towarzystwie Sztuk Pięknych.
Anna Dymna została zaproszona do Lwowa przez Halinę Makowską oraz profesor Irenę Strilciw, która tę grupę prowadzi. "Wrzos" skupia miłośników sztuk wszelkich. Są to przede wszystkim emeryci, którzy podczas spotkań uczą się malować. Każdy uczestnik „Wrzosu” co jakiś czas ma własną wystawę swoich prac. Tym razem powstała wystawa obrazów zatytułowana „Poezja Księdza Jana Twardowskiego w pracach Haliny Makowskiej”. Pojawił się więc pomysł, by na otwarciu wystawy zabrzmiały słowa poety.
– Każdy mój pobyt we Lwowie to podróż w czasie, w głąb historii, to dni pełne wzruszeń, refleksji i zadumy nad tragediami ludzkich losów, nad nieuchronnością zdarzeń i przemijaniem – opowiada Anna Dymna. – Chodziłam po ulicach Lwowa, odwiedziłam wiele zakątków, uliczek, kościołów, kawiarenek, odwiedziłam tysiące Polaków na Łyczakowskim Cmentarzu, pomodliłam się na grobach Orląt Lwowskich. Mieszkałam w niezwykłym polskim domu, gdzie czas zatrzymał się w minionej epoce… wśród książek, obrazów, starych mebli. Takich miejsc już po prostu nie ma. Całymi godzinami słuchałam opowieści o życiu w tym mieście. Piękny śpiewny język polski, z lwowskim akcentem docierał do mnie jak muzyka. Wiersze księdza Twardowskiego czytałam w zupełnej ciszy. Potem rozmowa ze zgromadzonymi tłumnie ludźmi trwała bardzo długo. Odpowiadałam na dziesiątki pytań. Mówiłam o rolach, o fundacji, o codziennym życiu. Podpisałam setki zdjęć, wysłuchałam wielu historii i pięknych słów, widziałam łzy i radość. Myślałam o mojej mamie, która urodziła się w Brodach koło Lwowa. Wiem, jak byłaby szczęśliwa, gdyby razem ze mną mogła przejść się uliczkami Lwowa. Mamy już nie ma, ale obok mnie szedł mój syn i tak jakoś namacalnie poczułam przemijanie, zobaczyłam sztafety pokoleń, które wciąż idą i idą do przodu, bez względu na zdarzenia i czasy. Słuchając wieczorami opowieści moich gospodarzy, pomyślałam, że życie przynosi różne wyzwania, dramaty, ciosy , a człowiek mimo wszystko potrafi zachować godność, radość , umie uratować wartości i przenieść je przez pokolenia. I zrozumiałam, że największe siły człowiek czerpie, gdy pomaga innemu, gdy nie jest sam, gdy zaprasza do swojego stołu przyjaciół, a sam uratowany kiedyś przez kogoś, teraz ratuje innych. Dziękuję wszystkim za te piękne chwile we Lwowie.