Od Anny Dymnej

„Najważniejsza jest świadomość!”

25 października Anna Dymna była gościem spotkania „Z innego poziomu do sukcesu”, którego organizatorem była dziekan Wydziału Opieki Zdrowotnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Aktorka podzieliła się swoją refleksją z tego wydarzenia.

To było fascynujące spotkanie, pod każdym względem. Przede wszystkim dlatego, że zgromadzone tłumy naprawdę słuchały każdego słowa. Młodych ludzi nie jest łatwo utrzymać w skupieniu ponad dwie godziny. Przed nami siedzieli przyszli rehabilitanci, pielęgniarki, terapeuci, lekarze, którzy już niedługo będą nadzieją, szansą, pomocą, otuchą dla ludzi po wypadkach, nierzadko załamanych, zrezygnowanych, cierpiących, którzy nagle znaleźli się „na innym poziomie”.

Na scenie siedmiu Panów, pies Zefir i ja. Wszyscy niezwykli, pies też – tylko ja, pozornie, normalna. Spotkanie prowadził Krzysiu Głombowicz – mój wieloletni Przyjaciel. Krzyś chodzi całe życie o kulach, uszkodzony w dzieciństwie chorobą Heinego Medina. Jest sportowcem, dziennikarzem, uczestniczył w naszej fundacyjnej wyprawie na Kilimandżaro. Krzysztof prowadzi od lat pokazy sportowe na krakowskim Rynku w ramach naszego święta integracji „Zwyciężać Mimo wszystko”. Pozostali Panowie to w większości moi wieloletni znajomi, rozmówcy programu „Anna Dymna – Spotkajmy się”, wspaniali sportowcy, ludzie czynu, walki, sukcesu. Wśród nich Rafał Wilk, były żużlowiec, który, po wypadku na torze, musiał przesiąść się na wózek inwalidzki, a w tym roku zdobył dwa złote medale w kolarstwie szosowym na paraolimpiadzie w Londynie. Rafał jest skromnym, uroczym człowiekiem. Jest dla mnie wzorem i mistrzem. Jego postawa daje mi siłę do zwalczania własnych ułomności, pomaga w chwilach słabości i zniechęcenia. Jednym z gości był Bartek Ostałowski, młody chłopak, który stracił obie ręce. Bartek jest jedynym kierowcą rajdowym, który prowadzi samochód stopami. Obok mnie siedział Henio Pięta, który kiedyś tam stracił wszystkie kończyny – człowiek sukcesu, biznesmen, który wiele lat był prezesem Stowarzyszenia Sportu i Rehabilitacji Niepełnosprawnych „Start”.  Było jeszcze dwóch panów na wózkach:  Marcin Mikulski, który po skoku do wody przestał chodzić, założył Stowarzyszenie „Aktywne życie” i pomaga teraz wracać do aktywności i samodzielności osobom w jego sytuacji. Był też z nami Łukasz Szeliga – poznałam go na Rynku w Krakowie. Po wypadku motorowym przesiadł się na wózek inwalidzki – uprawia narciarstwo alpejskie i kolarstwo, reprezentował Polskę na igrzyskach paraolimpijskich w Londynie. No i jeszcze Jan Zieliński, prawnik, pełnomocnik marszałka ds. osób niepełnosprawnych  Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego, człowiek naznaczony porażeniem mózgowym. Ani przez moment nie czułam, że jestem otoczona jakimś nieszczęściem czy smutkiem. A przecież z tym właśnie kojarzą się nam wózki inwalidzkie, kule, niepełnosprawność. Z panów biła energia, tryskali humorem i swoimi opowieściami zaczarowali całą widownię.

Na scenie opowiadały o sobie osoby pozbawione rąk, bez nóg, sparaliżowane. Mówiły o drodze, jaką przeszły od cierpienia i załamania do radości i pełni życia, do sukcesów i zwycięstw. Mówiły o tym z uśmiechem, żartując, tak po  prostu! A właśnie takiej normalności nam potrzeba, gdy stykamy się z osobami niepełnosprawnymi: otwartości i szczerości. Młodzi ludzie z wypiekami i widocznym podziwem chłonęli każde słowo.

Dla mnie to spotkanie było też wielkim przeżyciem. Każda rozmowa z moimi niepełnosprawnymi Mistrzami daje mi niezmiennie wiele siły i radości. W Ich towarzystwie zawsze nabieram szacunku do człowieka i sama jakaś taka lepsza i mądrzejsza się staję… jakby mi ktoś otwierał następne okna z widokiem na prawdę, sens życia i prawdziwe wartości. 

Patrzyłam na licznie zgromadzonych studentów i czułam zazdrość… nawet Im to mówiłam, bo przecież będą wkrótce wykonywali tak piękny i ważny zawód i na pewno, dzięki nim, ktoś uwierzy na nowo w siebie, obudzi w sobie radość i nadzieję. Pytana przez Krzysia Głombowicza, mówiłam o swoich losowych perypetiach i skokach „z poziomu na poziom”. Opowiadałam o momentach i spotkaniach, które stały się kluczowe w moim życiu i wskazywały mi kierunek dalszej drogi, o prawdziwych sukcesach i radościach.

Spotkanie było wspaniale zorganizowane. Studenci i kadra profesorska przygotowali poczęstunek, obsypali mnie prezentami… nawet dostałam studenckie rękodzieło – koszyczek z misternie wydzierganymi kwiatuszkami i korale. Niestety, musiałam wracać do krakowskich zajęć. Po drodze myślałam sobie, że takie spotkania są prawdziwymi skarbami. Naprawdę jesteśmy sobie nawzajem bardzo potrzebni… Stwierdzam to po każdym takim spotkaniu. Myślę, że ci młodzi ludzie zapamiętają na całe życie słowa niepełnosprawnych bohaterów. I cieszę się, że też mogłam się przydać i podzielić swoimi doświadczeniami. Zdradziłam im też hasło rehabilitacyjne, które podczas wielogodzinnych, żmudnych ćwiczeń usprawniających po wypadkach czy operacjach pomagało i mnie, i jęczącym przy ćwiczeniach współpacjentom, towarzyszom niedoli. To słowa Wiesia Dymnego. Może nie są wyszukane, ale trafne. Brzmią: „Ból to ciul! Najważniejsza jest świadomość!!!”.

Świadomość, spokój i dystans naprawdę pomagają osiągać niemożliwe.

W dyskusji pomagał nam pies Zefir, kremowy, puszysty terapeuta Bartka, który sobie mnie upodobał (w końcu byłam jedyną kobietą na scenie) i tak się łasił, tak podlizywał, że po chwili mój czarny sweterek pokrył się jasną sierścią… Zefir przecież zmienia właśnie futro na zimowe. Wróciłam więc do Krakowa szczęśliwa i w psim futrze.

                                                                                                                                                                  Anna Dymna

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz