Bieżące

Anna Dymna: „A może jesteś… Małgosia?”

Sesja zdjęciowa. Wiem, co to znaczy. Jestem przecież aktorką. Przez ponad czterdzieści lat uprawiania zawodu przeżyłam wiele sesji. To bardzo żmudna, męcząca i trudna praca. Trzeba być cierpliwym, wytrzymałym, umieć się skupić, wywoływać na zawołanie różne nastroje, wykonywać wszystkie polecenia i prośby fotografa…

  • Fot.: archiwum Fundacji
    Fot.: archiwum Fundacji

Pamiętam chwile, gdy w jakiejś niewygodnej pozycji, nienaturalnie  powykręcana zaciskałam zęby z bólu prostując, wciągając, przechylając zmęczone i zdrętwiałe części ciała tak, by było ładnie „do fotografii”.  Czasami ustawianie kadru trwało w nieskończoność. Zatrzymywany na wiele minut grymas twarzy, wypracowany uwagami fotografa, tężał w narastającym buncie… No ale cóż… Przecież jestem aktorką. Muszę wytrzymać. W środku złość, w oczach łzy, a tu uśmiech na twarzy. Niczym wizyta u dentysty czy ginekologa. 

Na szczęście przeżywałam też sesje, które były czystą przyjemnością. To wszystko oczywiście zależy od fotografa. Są mistrzowie, którzy wprowadzają taką atmosferę, że człowiek zapomina o aparacie, zachowuje się naturalnie, wszystko ustawia się samo i sprawia prawdziwą przyjemność obu stronom.

Dziś, 27 września, jechałam na sesje zdjęciową z mieszanymi uczuciami i pytaniem: „Ciekawe, jak to dziś będzie?”. Podjechałam o godzinie dziesiątej rano na ulicę Kazimierza Wielkiego w Krakowie pod  Studio 22 Mirosława Mroza.  Zostałam zaproszona przez Fundację Brata Alberta do ich fundacyjnego kalendarza na rok 2014, wraz z jedenastoma osobami, które, tak jak ja, otrzymały kiedyś Medal Brata Alberta.

Wiedziałam tylko, że będę w tym kalendarzu na zdjęciu razem z najmłodszymi podopiecznymi Fundacji, dziećmi niepełnosprawnymi ze świetlicy środowiskowej z Radwanowic. Przypadł mi w udziale jakiś jesienny miesiąc. Pan Mirek prosił, bym się ubrała w jesienne kolory. Jechałam więc na sesję z radością, że mogę się przydać bliskiej mojemu sercu Fundacji, wyróżniona tą propozycją i pełna obaw, jak sobie poradzę z dziećmi niepełnosprawnymi na planie.

Byłam pierwsza. Od razu wzięli mnie w obroty fryzjerzy, pani od makijażu… mam przecież 62 lata i moje przygotowania do zdjęć zajmują specjalistom coraz więcej czasu. Gdy wróciłam od fryzjera z loczkami na głowie w studio były już dzieci z opiekunami. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców w wieku około dziesięciu lat. Wygadana Oliwka przywitała się ze mną bez entuzjazmu i trochę zawstydzona, ale zdradziła, jak ma na imię, Adrian na wózku z uśmiechem podał mi rękę i oznajmił, że mnie zna i że jest moim sąsiadem z Rząski. Łukasz, który ma pseudonim Hrabia, w całkowitym milczeniu podał mi rękę, a śliczna dziewczynka w okularach odwróciła się ode mnie, przytuliła do opiekunki dając mi do zrozumienia, że jeszcze nie przyszedł czas na jakieś podawania reki i powitania. Ja to rozumiem.

Wróciłam do robienia makijażu. Patrzyłam na moich współtowarzyszy jesieni, jak pałaszują ciasteczka, wiercą się zniecierpliwieni trochę przed  czekającymi nas zdjęciami. Po kilku minutach wróciłam do rozmowy. Zapytałam dziewczynkę w okularach, czy mogę zgadnąć jej imię. Los tak chciał, że trafiłam za pierwszym razem. Powiedziałam: „A może ty jesteś….. Małgosia?” – tak zawsze mówiła na mnie moja Mama i lubię to imię. No i okazało się, że właśnie mam przed sobą najprawdziwszą Małgosię. Dziewczynka uśmiechnęła się i wyraźnie ucieszyła. Pierwsze lody stopniały. Wreszcie byłam gotowa do zdjęć. Na tle białego ekranu ustawiono fotel. Siedziałam w nim i czytałam książkę trójce dzieci. Adrian czekał na wózku na swoją kolej. Oliwka była najbardziej aktywna. Siedziała mi na kolanach, gadała, pytała, czytała tytuły rozdziałów. Pan Hrabia stał niewzruszony, bez słowa buntu czy skargi, z anielską cierpliwością i niezmienną powagą na twarzy. Małgosia okazała się najlepszą modelką. Uśmiechnięta wykonywała każdą prośbę pana Mirka. A wydawałoby się, że z nią będzie najtrudniej. Po kilkunastu minutach poczułam na ramieniu dotyk jej małej rączki. Wspólna praca i wysiłek najlepiej zbliżają ludzi.  

Po kilkudziesięciu ujęciach pan Mirek zmienił scenografię. Zniknął fotel, dostaliśmy do rąk parasole, a opiekunowie stanęli po dwóch stronach na drabinkach, krzesełkach i rzucali na nas liście… jak to w jesieni bywa. Po każdym ujęciu schodzili na dół, zbierali liście, wchodzili z powrotem na drabinki i znów rzucali, i znów schodzili… Oj, musiały ich potem nóżki boleć. Adrian okazał się bardzo pojętnym i wdzięcznym artystą. Precyzyjnie wykonywał wszystkie polecenia, Małgosia stała jak zaczarowana z pięknym uśmiechem, Hrabia niewzruszony, z powagą stał nieruchomo i tylko co chwilę przysłaniał się parasolem, lecz na hasło „Parasol!” ze spokojem się odsłaniał. Oliwka po chwili znudziła się pozowaniem, zamykała oczy, nie chciała się uśmiechnąć i wreszcie powiedziała, że już ma dosyć i kończy zdjęcia… No i zeszła z planu. Siedziała znudzona i zła, i patrzyła z politowaniem,  jak po raz dwudziesty i trzydziesty zachwycamy się lecącymi liśćmi. Prawdę mówiąc miała rację. Jakiż normalny człowiek robi setki razy takie miny i tak bez sensu stoi z parasolem na środku jakiegoś pokoju, i daje się posypywać liśćmi? Przecież, patrząc z boku, to niezbyt mądre zajęcie.

Ileż razy w życiu miałam ochotę zrobić na planie to, co mała Oliwka? Tym razem sama nie miałam takiego odruchu. Mirek Mróz jest uśmiechnięty, cierpliwy, łagodny i swoją dobrą energią umie skracać żmudne chwile pozowania. Podziwiam go. Gdy padło słowo „Koniec”, dopiero zaczęliśmy się wygłupiać. Adrian dostał do ręki szablę, a ja złapałam stojącą w końcu złota halabardę. Udawaliśmy, że walczymy ze smokiem, że Adrian jest dzielnym rycerzem na kółkach, a ja jego giermkiem z halabardą, ale tez dzielnym… Potem jeszcze robiliśmy sobie zdjęcia z opiekunami, z panią od makijażu… i jakoś dziwnie nie dało się nas spędzić z planu. Potem jeszcze, przy kawie i ciasteczkach, wygłupiałam się z dzieciakami. Robiłam im zdjęcia moim IPadem i udało mi się przekonać Oliwkę, że jest dużo ładniejsza jak się uśmiecha.

Sesja była urocza. Nie chciało mi się wychodzić ze studia. Ciekawa jestem, jakie będą zdjęcia. Umówiłam się z dzieciakami, że je odwiedzę w świetlicy w Radwanowicach. Oliwka obiecała, że się do mnie uśmiechnie.

 

                                                                                                                                         Anna Dymna

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz