Bieżące

Anna Dymna: „Trzeba widzieć jasny cel”

W miniony piątek, w krakowskim kinie „Kijów”, odbyła się polska edycja Global Leadership Summit ‒ konferencja dla liderów, projekt, który organizowany jest po raz siódmy w 120 państwach. Tegorocznymi, specjalnymi gośćmi tego wydarzenia byli m.in. Anna Dymna i Krzysztof Zanussi.

Rozmowę z Anną Dymną, która jest m.in. laureatką Medalu im. Tadeusza Kotarbińskiego, przyznanego jej ‒ przez Polską Akademię Nauk ‒ za wybitne osiągnięcia w dziedzinie organizacji i zarządzania oraz za działalność charytatywną, poprowadził Piotr Gąsiorowski. Aktorka odpowiadała nie tylko o działalności Fundacji „Mimo Wszystko”, uniwersalnych wartościach życia, pracy na scenie, ale także o tym, czym jest dla niej przewodzenie grupie, która, każdego dnia, realizuje jasny i konkretny cel.

O samospełnieniu

Samospełnienie nie jest czymś, co wieńczy takie czy inne dokonania i sprawia, że można osiąść na laurach. To nieustający proces. Moim spełnianiem się, a jednocześnie największym życiowym sukcesem, jest fakt, że ciągle mam coś do roboty. Budzę się rano i odczuwam radość, że nastał nowy dzień.

Rzeczywistość nie jest łatwa, są tysiące problemów, ale ‒ mimo wszystko ‒ cieszę się. Mam dwie ręce, dwie nogi, oddycham. Mogę więc działać. Posiadam w sobie mechanizm, który pojawił się u mnie chyba w dzieciństwie. Dlatego nie potrafię odpowiadać na pytania, dlaczego coś robię albo dlaczego myślę tak, a nie inaczej. To zawsze było we mnie. Wychowywano mnie w taki sposób, bym cieszyła się z tego, że żyję. Rodzice nauczyli mnie zachwytu otaczającym światem, więc, nawet gdy okoliczności nie są sprzyjające, kiedy dzieje się coś złego, potrafię zatrzymać się i dostrzec w tym wszystkim jasny punkt, czasami coś bardzo prostego.

Jestem aktorką. Uprawiam najpiękniejszy zawód świata, który polega na tym, że ciągle spotyka się w nim ludzi i próbuje zrozumieć drugiego człowieka. Gram różne role: raz królową, raz alkoholiczkę, innym razem ‒ prostytutkę. To sprawia, że, aby dobrze wcielić się w daną postać, muszę starać się zrozumieć każdego człowieka. W tym zawodzie mam także szczęście spotykać artystów ‒ aktorów i reżyserów ‒ którzy wprowadzają mnie na różne, nieraz dziwne, planety: planeta „Grzegorzewski”, planeta „Swinarski”, planeta „Wajda”, planeta „Majewski”, planeta „Zanussi”. Ci znakomici reżyserzy wprowadzają nas, aktorów, w swoje przestrzenie, poszerzają nasz świat. Odwiedzam też planety poezji. Znałam Miłosza, Szymborską, znam wielu innych wspaniałych poetów. 17 stycznia odbędzie się pięćsetny Krakowski Salon Poezji. Wiecie co to jest poezja? Ona pomaga zrozumieć nam świat i życie, uspokoić się.

Przed kilkunastoma laty zostałam zaprowadzona na inną jeszcze planetę. Jak wiecie, przyjaźnię się z ludźmi chorymi i niepełnosprawnymi, również niepełnosprawnymi intelektualnie, dla których założyłam fundację. W Telewizji Polskiej, nieprzerwanie od 2001 roku, prowadzę program „Anna Dymna ‒ Spotkajmy się”. Rozmawiam w nim z ludźmi ciężko chorymi, okaleczonymi, z dysfunkcjami ruchu, nieraz umierającymi. Dzięki temu wszystkiemu dotknęłam czegoś, co dla wielu z nas jest tajemnicą. Dzięki tym ludziom odkryłam, że jestem szczęśliwa.

Pracuje u mnie, w fundacji, Janusz Świtaj, który, od dwudziestu dwóch lat, jest całkowicie sparaliżowany i oddycha za pomocą respiratora. Ale to nie jest dla niego przeszkodą do zdobywania wyższego wykształcenia, odwiedzania różnych pięknych miejsc w naszym kraju, angażowania się w akcje społeczne, wspierania innych. Takie osoby, jak Janusz, pokazują mi, jak niezwykłą istotą jest człowiek, jak ogromne drzemią w nim siły. Oni pokazują to wszystkim ludziom, chociaż czasami tego nie widzimy. Jestem więc podróżnikiem, szczęściarzem. O swoim życiu i zawodzie mogłabym mówić najpiękniejsze rzeczy. To właśnie dzięki temu spełniam się. Najważniejsze jest to, że kocham swoją pracę.

O spojrzeniu na życie

‒ Siedząc tutaj przed Wami mogłabym opowiadać wiele przykrych rzeczy. Przeżywałam przecież wiele tragicznych chwil. Mogłabym być zgorzkniałą, starą babą. Gram zresztą teraz taką rolę w „Excentrykach”, chociaż odbijam się w tym filmie od zgorzknienia i zostaję babcią klozetową. Od dawna jednak wiem, jak bardzo wiele zależy ode mnie. Uwielbiamy narzekać i możemy ciągle to robić. Tylko co to daje? Wiem, że narzekanie nie ma żadnego sensu, że pozbawia nas sił, zabija.

Fakt, że założyłam fundację i siedzę tutaj jako lider, jest w pewnym sensie śmieszne. Nie mam żadnych przywódczych zdolności. Wbrew pozorom zawsze wolałam stać w kącie i słuchać. Lubiłam, gdy ktoś mnie prowadził. Najważniejsze jednak jest to, że kocham pracować. Co prawda nie możemy leżeć już w Raju pod drzewami, bo nas z niego wypędzono. Nakazano nam trudzić się w pocie czoła i rodzić w bólach. Ale właśnie w tym odnalazłam radość. Jestem więc szczęściarą. Nie mam siły czegokolwiek udawać w życiu, grać. Gram na scenie. Mam teraz próby w teatrze po osiem godzin dziennie. Prócz tego, wieczorami, gram jeszcze w spektaklach.

O byciu liderem

‒ Fundację założyłam nie dlatego, że nie miałam już co robić i czego grać. Nie dlatego też, żeby zarobić szmal. Od początku jestem wolontariuszem w mojej fundacji. Za żadną godzinę tam spędzoną nie wzięłam ani grosza, a, jeśli trzeba, pracujemy nieraz po dwadzieścia godzin na dobę. To jest moja pasja. Założyłam fundację, bo nie mogłam pogodzić się z tym, że są ludzie niepełnosprawni intelektualnie, którzy o pomoc dla siebie nie potrafią nawet prosić, i że nie ma im kto pomóc.

W tamtym czasie, w wyniku nowelizacji jednej z ustaw, niektórzy z tych ludzi stracili prawo do korzystania z Warsztatów Terapii Zajęciowej w Radwanowicach prowadzonych przez Fundację im. Brata Alberta, której prezesem jest ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Zostali właściwie pozostawieni sami sobie, bo takie warsztaty, dla dorosłej osoby niepełnosprawnej intelektualnie, to jest cały sens życia. Założyłam więc fundację, zarejestrowałam ją, pewien życzliwy pan pożyczył mi czternaście metrów kwadratowych na biuro oraz księgowego. Fundację założyłam we wrześniu 2003 roku, a już w lutym następnego roku, dla trzydzieściorga osób niepełnosprawnych intelektualnie, otworzyliśmy Warsztaty Terapii Artystycznej. Teraz w tym miejscu stoi „Dolina Słońca” ‒ ośrodek terapeutyczno-rehabilitacyjny wybudowany dzięki podatnikom, którzy przekazywali mojej fundacji swój jeden procent. Powstał on dlatego, bo pomyślałam, że nie mogę tak po prostu rozdawać społecznych pieniędzy. Moja fundacja tworzy z tych środków rzeczy trwałe. Dzięki zaufaniu i życzliwości społeczeństwa, warsztaty terapeutyczne wybudowaliśmy także nad morzem.

Gdybym, zakładając fundację, wiedziała, co mnie czeka, pewnie wystraszyłabym się i uciekła. Ale wtedy widziałam tylko cel. Jeśli chce się działać i być liderem, trzeba właśnie widzieć jasny cel. Wiem, komu pomagam, po co założyłam fundację, a jedynym powodem, dla którego chcę ją prowadzić jest to, że pragnę to po prostu robić. Ta chęć jest siłą, jaka napędza mnie do działania. A w moim liderowaniu nigdy nie zapominam o słowach profesora Tadeusza Kotarbińskiego: „Rób coś, kochaj coś i nie bądź gałganem”. Kieruję się także innymi słowami tego wybitnego filozofa. Brzmią one: „Nie potrzeba odwoływać się do Opatrzności ani do nieśmiertelności, by uznać za słuszne chwalić męstwo, dobroć serca, prawość, godność, szlachetność motywacji”.

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz