Bieżące
Przełamując bariery
„W tym miejscu wszystko zaczęło się dla mnie na nowo. Wcześniej stawiałam sobie miejsce dla siebie dużo niżej od innych i myślałam, że nie mogę już śpiewać. A ci ludzie jednak pokazali mi, że się mylę” – mówi Monika Kuszyńska w rozmowie przed 12. Festiwalem Zaczarowanej Piosenki.
– Jak postrzega Pani sytuację osób niepełnosprawnych w Polsce?
– Osobiście spotykam się z dużą życzliwością ludzi, ich otwartością. Być może moja sytuacja jest łatwiejsza, bo nie jestem osobą anonimową. Nie wydaje mi się też, aby niepełnosprawność była tematem wstydliwym, jak dawniej. Osoby niepełnosprawne nie wzbudzają na ulicach sensacji czy niezdrowego zainteresowania.
Polacy są dziś bardziej oswojeni z problemem niepełnosprawności? Pojawiają się opinie, że przyczyniły się do tego także projekty Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”: Festiwal Zaczarowanej Piosenki oraz Ogólnopolskie Dni Integracji Zwyciężać „Mimo Wszystko”.
– Też tak myślę. Na wózku poruszam się od dziesięciu lat – krótko, niekrótko, żeby oceniać sytuację osób niepełnosprawnych w Polsce. Wiem jednak, również z doświadczenia moich znajomych, którzy dłużej ode mnie zmagają się ze swoimi dysfunkcjami fizycznymi, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat zaszły duże zmiany w postrzeganiu osób niepełnosprawnych przez społeczeństwo.
– Ale na początku Pani znajomi też pewnie wstydzili się swojej niepełnosprawności.
– Niektórzy na pewno tak. Początkowo również miałam problem ze swoją. Ale zrozumiałam, że niepełnosprawność to nie jest coś, czego powinniśmy się wstydzić. Nie jest przecież moją winą, że jeżdżę na wózku.
– Czy zna Pani w Polsce osoby, które, mimo dysfunkcji fizycznych, chcą występować na scenie? Na Zachodzie mamy kilku takich uznanych artystów: Stevie Wonder, Andrea Bocelli, Ray Charles…
– Nie znam wielu artystów z niepełnosprawnościami. Myślę, że występowanie przed publicznością to kwestia talentu albo szczęścia. Nie rozgraniczałabym tego na pełnosprawność i niepełnosprawność. Z drugiej strony – sama niepełnosprawność nie może być promocją. Jeżeli chcemy być traktowani na równi z innymi, to musimy czasem nawet więcej od siebie wymagać.
– Osoby niepełnosprawne powinny stawać w szranki z ludźmi zdrowymi, ponad wszelkimi podziałami?
– Oczywiście, choć powiem szczerze, że sam fakt uczestnictwa w konkursach to już jest duża odwaga. Kiedy byłam sprawną dziewczyną, nie stawałam do konkursów, bo się bałam: miałam tremę, nie lubiłam rywalizować. Nie lubiłam konkursów! Dlatego podziwiam wszystkich tych, którzy biorą udział w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Podczas tego wydarzenia panuje fantastyczna atmosfera.
– Wystąpiła Pani jednak na Eurowizji. Stres pewnie był podwójny? Była Pani pierwszym uczestnikiem tego konkursu na wózku inwalidzkim.
– Ogromnie się denerwowałam. Poza tym uważam, że w sztuce nie powinno się rywalizować. To nie jest sport...
– …wszyscy subiektywnie odbieramy sztukę i ją oceniamy.
– Właśnie! Ale wiedziałam też, jaką wagę ma mój występ, ile może zmienić, że zmienia się historia. I czułam, że to jest najważniejsze: nie sam mój występ, ale fakt, że w ogóle tam jestem i to na równi z innymi. Osobiście było to dla mnie ważne. Przełamałam wówczas wszelkie bariery. Ale to jest sprawa indywidualna. Trudno stwierdzić, jak ta sprawa wygląda globalnie. Tutaj wracam do pierwszego pytania, czy coś się zmienia? To jest proces. I my, osoby niepełnosprawne, musimy też o siebie walczyć, ponieważ jesteśmy w mniejszości. Nie możemy więc wymagać od ludzi czegoś, czego nie są nauczeni. Należałam najpierw do świata sprawnych ludzi. Tam też bywały przykrości, niezdrowa rywalizacja. Nie traktujmy więc niepełnosprawności jako pretekstu do tego, żeby się wycofać.
– Albo żeby coś ugrać…
– Zgadzam się. Słyszę czasem od aktywnych osób niepełnosprawnych, że nie chcą być traktowane jako niepełnosprawne. Mówią, że nie mają ręki, nogi, nie mogą chodzić, ale to jest tak naprawdę drobiazg.
– Uważa Pani, że finaliści Festiwalu Zaczarowanej Piosenki mogliby pojawić się na przykład na festiwalu w Opolu?
– Mogliby! Nie twierdzę, że jest to łatwe, ale dobrze, jeśli pokazywaliby się, udowadniali, że ich niepełnosprawność nie jest żadną barierą. Dzisiaj zaistnienie na scenie nie jest prostą sprawą i to niezależnie, czy jest się osobą pełnosprawna czy niepełnosprawną. Mamy teraz tak wiele programów typu talent show, które są świetną platformą do wybicia się, że możliwości jest dziś znacznie więcej niż kiedyś.
– Czyli liczy się po prostu silna osobowość i talent?
– Właśnie tak uważam. Talent tych wokalistów powinien być przepustką do świata muzycznego, a nie zdrowie lub jego brak.
– Jak Pani wspomina występy z wokalistami Festiwalu Zaczarowanej Piosenki?
– Zawsze wspaniale. Z radością czekam na każdy kolejny festiwal i jeśli tylko zdarzy się, że nie mogę na nim być, to jest mi strasznie przykro. Na krakowskim Rynku wszystko zaczęło się dla mnie na nowo. Wcześniej stawiałam sobie miejsce dla siebie dużo niżej od innych. Myślałam, że, po wypadku, nie mogę już śpiewać. A uczestnicy Festiwalu Zaczarowanej Piosenki pokazali mi, że się mylę.
– Było to zatem obopólne wsparcie.
– Zgadza się. Zyskałam siłę do tego, żeby wrócić na estradę, a – być może – moja osoba dała uczestnikom festiwalu nadzieję, że można istnieć na scenie mimo niepełnosprawności.
– Pokuszę się więc o stwierdzenie, że stała się Pani ambasadorką osób niepełnosprawnych. Poczuwa się Pani do takiej roli?
– Staram się pokazywać, że mimo niepełnosprawności fizycznej, można funkcjonować w społeczeństwie i dobrze sobie radzić. Ludzie widzą, że jestem normalną osobą, że nie należy się mnie bać, że moja – i podobnych mi osób – inność nie jest stygmatem.
– Brak normalnych relacji z osobami niepełnosprawnymi może wynikać z tego, że ludzie nie bardzo wiedzą, jak wobec nich się zachować…
– Często problem istnienia barier między nami wynika z pewnych braków wiedzy. Ludzie nie chcą nas urazić, ale nie wiedzą, jak się zachować. Uczę ich więc, że to jest niepotrzebne, że nie ma między nami żadnego dystansu. I wykorzystuję właśnie to, że mogę się wypowiedzieć publicznie. Zarówno na scenie, jak i poza nią.
Rozmawiała Małgorzata Gogół-Górecka