Archiwum

Bartosz Ostałowski

22 maja 2013 r.

Zapis telewizyjnej rozmowy z Bartoszem Ostałowskim, kierowcą rajdowym pozbawionym rąk

Anna Dymna: Dzień dobry. Dzisiaj moim gościem jest człowiek… No właśnie, zastanawiałam się, jak Cię mam przedstawić. Wyszło mi, że, mimo dwudziestu sześciu lat, jesteś człowiekiem szalonym i niezwykłym. Będziemy o tym dzisiaj rozmawiali. A na szczęście… (podaje rozmówcy kamyk). To dla Ciebie.

Bartosz Ostałowski: Dziękuję.

A.D.: Mamy również asystenta merdającego i zaraz zobaczymy, czy umie Ci on pomagać (rzuca labradorowi kamyk).

B.O.: Zefir, podaj… (labrador ujmuje pyskiem kamyk i kładzie go na stopie rozmówcy) Dobry pies.

A.D.: Zefir będzie nam pomagał. Wiem, że nie można go głaskać, bo jest ogromnym pieszczochem. Skąd go masz?

B.O.: Zefir jest psem asystującym z Fundacji „Pomocna łapa”. Został mi przez tę fundację podarowany.

A.D.: Jeszcze o nim porozmawiamy. Ile ma lat?

B.O.: Trzy i pół roku.

A.D,: Bartku, mamy prostą sytuację, ponieważ wiadomo, że nie masz rąk. Musimy wrócić do tego dnia, kiedy Twoje życie się odmieniło. Ile wtedy miałeś lat?

B.O.: Dwadzieścia.

A.D.: Co studiowałeś?

B.O.: Mechanikę i budowę maszyn, oczywiście. Cały czas pochłaniała mnie motoryzacja. Kiedy więc przyszedł czas, żeby wybrać studia, zająłem się mechaniką.

A.D.: Byłeś młodym, zdrowym chłopakiem, pełnym energii. Jakie miałeś pasje? Wiem, że masz dwie.

B.O.: Jeździłem na motocyklu, odkąd skończyłem jedenaście lat. Najpierw – motorowery, potem – skutery, motocykle mniejsze, większe, aż w końcu, kiedy dostałem prawo jazdy, przesiadłem się na „dorosłe” motocykle. Od dziecka wielką frajdę sprawiało mi też malarstwo – zabawa farbami i kolorami. W okresie studiów zacząłem szkicować ołówkiem, węglem, tworzyć projekty karoserii samochodowych.

A.D.: Sprzeczności w Tobie są. Z jednej strony – motory, ryzyko, z drugiej – precyzja i skupienie…

B.O.: No tak… Zawsze mówię, że to się superuzupełnia.

A.D.: Sierpień 2006 rok. Byłeś już po pierwszym roku studiów. Wakacje. Co się wtedy stało?

B.O.: Odbywałem wtedy praktyki. Pojechałem do kolegi po jakieś notatki. „Wpadł” po mnie drugi kolega. Pojechaliśmy motocyklami. W bocznej uliczce jakoś wbił się między nas samochód. „Od razu „złożyłem się” na prawo, skręciłem praktycznie odruchowo, żeby nie uderzyć w ten samochód. Rzuciło mnie na barierki, stare, zespawane. Musiałem zahaczyć gdzieś rękami o tę barierkę.

A.D.: Od razu urwało Ci ręce?

B.O.: Z tego, co wiem – lewą rękę na miejscu. Drugą lekarze musieli amputować w szpitalu. To jest tak, że organizm, mimo że tych rąk już nie ma, wciąż czuje, że te ręce są. Do tej pory mam odczucia fantomowe, które na przykład nadal pozwalają mi liczyć na palcach.

A.D.: Ile czasu spędziłeś w szpitalu?

B.O.: W tym, w którym amputowano mi ręce, dwa tygodnie. Później zostałem przeniesiony do szpitala półrehabilitacyjnego. Tam miały miejsce moje pierwsze próby wstawania z łóżka. Po amputacji kończyn zmienia się cała równowaga ciała. Trzeba uczyć się chodzić od początku, generalnie rozruszać cały organizm. W tym szpitalu byłem miesiąc, potem trafiłem jeszcze do innego, stricte rehabilitacyjnego, później do następnego. Rok prawie spędziłem w szpitalach. Wtedy nie odczuwa się do końca braku rąk…

A.D.: … bo cały czas jesteś w jakimś stanie szczególnym, w warunkach szpitalnych.

B.O.: Właśnie. Są lekarze, pielęgniarki, jest opieka. Spotyka się też cały czas ludzi, którzy wiedzą, co robić w takiej sytuacji, mają odpowiednie podejście. Natomiast takiego prawdziwego „kopa” dostaje się, kiedy wraca się na „stare śmieci”. Po powrocie do domu siadłem przed komputerem i zdałem sobie sprawę, że nic nie mogę na nim robić, otworzyłem jakoś szafę i rozumiałem, że niczego nie mogę z niej wyciągnąć… Na początku utrata rąk jest niemal świadomością, że skończył się świat. W końcu rodzina szukała jakiegoś sposobu, aby mi pomóc. Po pierwsze – protezy. Trafiliśmy na firmę, która robi protezy elektryczne, kierowane przez silniki, które pozwalają zginać ją w łokciu i stosować chwyt. Obiecano ją dla mnie przygotować.

A.D.: A ile to kosztuje?

B.O.: Są bardzo drogie, około dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych.

A.D.: Wiem, że bardzo pomagali Ci wtedy przyjaciele…

B.O.: Tak. Rodzina, przyjaciele, dziewczyna…

A.D.: W jaki sposób zbierali te pieniądze?

B.O.: Poprzez różne zbiórki, akcje charytatywne. To były nawet mecze piłkarskie, firmy, fundacje. Włączyła się cała masa ludzi. Zażyczono sobie, aby pieniądze zostały z góry przelane i dopiero wtedy zostanie rozpoczęte przygotowanie protez. Tak zrobiliśmy. W końcu odebrałem protezy.

A.D.: Umiałeś je sam zakładać?

B.O.: Nie. I to był pierwszy problem. Nie tak umawialiśmy się z tą firmą. Przecież skoro sam nie mogę założyć protez, to nadal nie jestem samodzielny. Sam proces zakładania tych protez był bardzo trudny. Ktoś musiał pomagać mi wciągać te protezy przez taki specjalny worek.

A.D.: A kiedy się je założyło, były wygodne?

B.O. Protezy gniotły mnie, były ciężkie. Nie byłem w stanie ich podnieść. Okazało się też, że zakres ruchu, czyli zgięcie w łokciu, wynosi dziewięćdziesiąt stopni. Gdzieś w połowie brzucha miałem rękę. Nie byłem w stanie dostać nią do ust. Elektrody, które sterowały tymi protezami, czasami żyły własnym życiem. Protezy po prostu nie były funkcjonalne.

A.D.: Oddałeś je.

B.O.: Starałem się je oddać, zrobić reklamację. Natomiast firma zaczęła się wymigiwać, twierdziła, że protezy działają. Owszem, podpięte do komputera, działały, ale w użyciu nie były funkcjonalne. Samo ich zakładanie trwało piętnaście minut, ktoś mi musiał pomagać. Stwierdziłem, że to jest bez sensu. Wraz z rzecznikiem praw konsumenta staraliśmy się zwrócić te protezy. W końcu firma przyznała się do błędów i stwierdziła, że jest w stanie oddać jedna trzecią kwoty za zwrot protez. Myślę, że gdybym zgodził się na to, byłbym nie fair wobec wszystkich ludzi, którzy zbierali pieniądze na te protezy. Nadal sytuacja jest otwarta, bo firma się wymiguje. Trwa to już ponad cztery lat.

A.D.: Miałeś moment kompletnego załamania?

B.O.: Naprawdę kochałem jeździć autem, grzebać w nim. Kiedy stanęła przede mną wizja, że nie będę mógł tego robić, nie byłem w stanie się z tym pogodzić.

A.D.: Wiem, że szybko zacząłeś kombinować, jak to można bez rąk prowadzić auto. Kiedy byłeś w szpitalu, odwiedził Cię Leszek Kuzaj.

B.O.: Pan Leszek, gdy dowiedział się, że w szpitalu pod Krakowem, leży taki młody pasjonat rajdów, odwiedził mnie i powiedział przede wszystkim, że mogę wpaść do jego firmy, że mi pomoże nadal być w tym świecie.

A.D.: Dowiedziałeś się, że właściwie nie ma w Polsce samochodów dostosowanych do Twoich potrzeb, ale poznałeś pana Stanisława…

B.O.: On urodził się bez rąk i prowadził samochód. Pokazał mi, jak się to robi. Powiedziałem więc rodzicom: „Słuchajcie, kupujemy auto z automatyczną skrzynia biegów. Będę próbował jeździć”.

A.D.: I co rodzice na to?

B.O.: Stwierdzili, że mogę spróbować. Miałem niesamowite „ciśnienie”, by wrócić do rajdów. Każda iskierka nadziei to był dla mnie ogromny kop motywacyjny. Przez pierwsze pół roku jeździł ze mną drugi kierowca. Na początku w trudnych sytuacjach ktoś musiał mi przytrzymać kierownicę albo odpalić silnik.

A.D.: Kiedy uczyłeś się jeździć bez rąk, myślałeś o rajdach?

B.O.: Chyba nie. Na początku miałem dużą potrzebę, żeby się przemieszczać: załatwianie różnych spraw, dojazdy na uczelnię i tak dalej.

A.D.: Miałeś momenty, że wstydziłeś się, że nie masz tych rąk?

B.O.: Cały czas szukałem nowych możliwości. Nie było czasu, by szukać nowych możliwości. Wiadomo: myśli były, ale przez to, że był ten rozwój, że wróciłem na studia, zacząłem jeździć autem, nie koncertowałem się na braku rąk.

A.D.: Czy, kiedy straciłeś ręce, Twoje prawo jazdy było nadal ważne? Zatrzymała Cię policja?

B.O.: Zdarzało się. Panowie byli zdziwieni, niemal w szoku. Ale po demonstracji, jak prowadzę samochód i rutynowej kontroli, życzono mi miłej drogi.

A.D.: A kiedy wróciłeś do rajdów?

B.O.: Gdy na drodze poczułem się pewnie. Postanowiłem wrócić do tej pasji.

A.D.: Przed wypadkiem brałeś udział w jakichś wyścigach, amatorskich. Miałem takie stare audi. Cały czas je modyfikowałem. Cały czas myślałem, by zostać kierowcą profesjonalnym.

 

 

 

 

 

 

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz