Archiwum
Jan Gołąb - transplantacja płuc
18 lutego 2008 r.
Dzisiaj gliwiczanin Jan Gołąb może oddychać pełną piersią, biegać, uprawiać sport. Powoli zapomina, że jeszcze nie tak dawno, przebywając w mieszkaniu podpięty do tlenu, nie mógł właściwie ruszać się z łóżka; ani pomagać żonie, ani czwórce swoich dzieci: dwuipółrocznemu wówczas Marcinowi, czteroletniemu Januszowi, dziewięcioletniej Wirginii i czternastoletniej Justynie. W programie „Anna Dymna – Spotkajmy się” gościł z Wirginią. Dziewczynka, wspominając czas sprzed niemal dwóch lat, zanim ojcu przeszczepiono lewe płuco, miała łzy w oczach. Zresztą dzisiaj rodzina pana Jana też łatwego życia nie ma. On, chociaż może, nie pracuje, cierpiąca na depresję żona także. Czwórką dzieci trzeba się przecież zająć. Pomagają im życzliwi ludzie. Jednak, po tym co wspólnie przeszli, najważniejsze jest dla nich to, że są teraz razem, a tacie nie grozi już śmierć.
Pan Jan kłopoty z oddychaniem zaczął mieć jako roczne dziecko. W okresie szkolnym leczył się w Rabce Zdroju – wydawało się, że na tyle skutecznie, iż choroba ustąpiła na dobre. Dopiero w 2000 roku, podczas odgarniania śniegu sprzed garażu szwagra, niepokojąco silnie się zmęczył. Omal nie stracił wtedy przytomności. Diagnoza lekarska: zwłóknienie płuc, jedyny ratunek – przeszczep. Ciężkie to były chwile dla pana Jana i jego rodziny, targał nim strach o żonę i czwórkę małych dzieci. Jednak z drugiej strony - w jakiś cudowny, trudno wytłumaczalny sposób mężczyzna nie tracił wiary w swoją pomyślność. Cierpliwie czekał na telefon ze szpitala. Przeczuwał, że wszystko się uda.
Pewnego ranka obudził się, a intuicja podpowiedziała mu, że właśnie w tym dniu telefon zabrzęczy. Poprosił więc żonę, by pomogła mu się umyć, przebrać w pidżamę... Rzeczywiście, telefon zabrzęczał. Dzwoniono ze szpitala z informacją, że jest dawca. Sprawy potoczyły się na tyle szybko, że pan Jan nie pamięta już dokładnie tamtych zdarzeń. Z nowym płucem spędził w szpitalu trzy miesiące. O dawcy wie niewiele, tylko tyle, że miał 55 lat i pochodził z Sosnowca. Chciałby poznać jego rodzinę, podziękować jej za to, że żyje. To dla niego prawdziwy cud. Dla jego żony i czwórki dzieci również.
Pamiętajmy, że, wyrażając zgodę na pośmiertne oddanie organów do przeszczepu, każdy z nas może być sprawcą podobnych cudów.
TVP2, 18 lutego 2008 r., 19.30