Archiwum

Andrzej Kuc i Michał Jamrozik - hemofilia

7 kwietnia 2008 r.

Andrzej Kuc urodził się w 1951 roku. Hemofilię zdiagnozowano u niego, kiedy miał dwa lata. W szarej, siermiężnej rzeczywistości socjalistycznej epoki, w której brakowało właściwie wszystkiego, osoby cierpiące na tę chorobę nie były leczone właściwie. To spowodowało, że pan Andrzej – na skutek wylewów krwi do stawów – ma dzisiaj kłopoty z poruszaniem się. Notabene jeszcze do połowy XX wieku ludzie z hemofilią nie dożywali dorosłości.
W programie „Spotkajmy się” pan Andrzej opowiadał Annie Dymnej o tym, że kiedy, jako chłopiec, był leczony, podawano mu krew albo osocze. Normalnego dzieciństwa nie miał. Zamiast na podwórku, z kolegami, spędzał czas w domu, częściej w szpitalach. Pierwszą klasę szkoły podstawowej kończył w jednej z klinik urazowych. Z wiekiem przybywało mu nie tylko schorzeń powstałych w wyniku choroby, ale także wiedzy na temat hemofilii. Uczył się z nią żyć. Kryzysowych momentów było sporo, bo zdarzało się nawet, że pan Andrzej nie otrzymywał czynniku krzepliwości albo, by go dostać, musiał po pracy wsiadać w samochód i przemierzać około 300-kilometrową trasę z Sosnowca do Warszawy (powracał do domu w tym samym dniu, a rano znowu szedł do pracy). Dopiero w tym roku budżet państwa zapewnił chorym na hemofilię minimum preparatów, które, wg Światowej Organizacji Zdrowia, gwarantuje im normalne funkcjonowanie w codzienności.

Drugi z gości „dwójkowego” cyklu „Anna Dymna - Spotkajmy się” – Michał Jamrozik jest młodszy od pana Andrzeja o ponad 20 lat. Wykonuje zawód lekarza. Również cierpi na hemofilię i też chorobę zdiagnozowano u niego w dzieciństwie. Co prawda w jego młodości hemofilii nie leczono już podając krew albo osocze, ale kłopoty chorych także były niebagatelne. W przypadku pana Michała złożoność leczenia polegała chociażby na tym, iż, jako dziecko wychowywane tylko przez matkę (ojciec zginął trzy dni po jego narodzinach), mieszkał w niewielkim miasteczku. Do szpitala, gdzie mógł otrzymać czynnik krzepliwości, musiał przejechać karetką pogotowia 80 kilometrów. W latach 80. preparat podawano bowiem wyłącznie w postaci kroplówki. Wieloletni zastój cywilizacyjny w naszym kraju spowodował, że co prawda sytuacja kilku tysięcy Polaków cierpiących na hemofilię z roku na rok poprawia się, jednak do krajów Zachodnich wciąż nam daleko. Wszystko z powodu braku pieniędzy. Koszty podawania preparatu krzepliwości w ilości gwarantującej normalne funkcjonowanie wynoszą dla jednego chorego od kilkudziesięciu do stu tysięcy dolarów rocznie.
– Czy chciałbyś być zdrowy? – pozornie naiwnie zapytała na koniec rozmowy Anna Dymna.
– Jeśli miałbym być zdrowy za cenę bycia gorszym człowiekiem, to nie – odparł doktor Jamrozik.

TVP2, 7 kwietnia 2008 r., 19.35

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz