Archiwum
Krystyna Murdzek - transplantacja nerki
23 czerwca 2008 r.
U Krystyny Murdzek kłopoty ze zdrowiem pojawiły dopiero na pierwszym roku studiów. Wcześnie nigdy nie chorowała, była wręcz okazem zdrowia. Po maturze zdała egzamin na Akademię Wychowania Fizycznego. Odmieniczkowe zapalenie nerek, jedna z groźniejszych chorób układu moczowego, mocno więc zaskoczyło świeżo upieczoną studentkę. Poddała się badaniom. Niestety, nie wszystkim. Koleżanka z akademika, absolwentka szkoły pielęgniarskiej, stwierdziła, że dziewczyna nie musi robić urografii, bo skoro uprawia sport, to przecież wszystko jest w porządku. Ponowne kłopoty ze zdrowiem pojawiły się u pani Krystyny kiedy była na trzecim roku AWF. Ale wówczas również nie miała powodu do niepokoju, tym bardziej, że lekarz nie zalecił żadnych badań. Przepisał dziewczynie tylko antybiotyk. Gdyby jednak wykonano jej urografię, wiedziałaby, że sportu żadnym razie uprawiać nie może.
Po studiach pani Krystyna podjęła pracę w jednym z klubów (jako trenerka narciarstwa biegowego) oraz w szkole. Wyszła za mąż, urodziła syna. Kiedy pewnego dnia dziecko dostało drgawek i utraciło przytomność, znalazła się w szpitalu. Stres, którego wówczas doznała, obawa o życie syna były na tyle silne, że nerki ponownie dały o sobie znać. Wówczas hospitalizowano ją ponad miesiąc. Dopiero wtedy stwierdzono, że pani Krystyna ma genetyczną chorobę nerek. Jednak dializowania udało jej się uniknąć przez następnych siedemnaście lat. Jak długo mogła, odwlekała decyzję o poddaniu się temu zabiegowi. – Dalej pracowałam jako trenerka – mówiła Annie Dymnej pani Krystyna. – Jak najdłużej starałam się funkcjonować normalnie. Jednak z czasem choroba dawała o sobie znać coraz częściej: pojawiała się opuchlizna oraz inne problemy, w czasie obozów sportowych dostawałam zadyszki... Wstydziłam się tej swojej niewydolności. Jako trenerka byłam bardzo wymagająca, zarówno dla siebie jak i swoich zawodników. Dlatego jak najdłużej starałam się odwlec decyzję o poddaniu się dializie. Zdecydowałam się na nią dopiero wtedy, gdy miałam ślinę zmieszaną z krwią, łamały mi się paznokcie i byłam bardzo odwodniona.Aby wytworzyć przetokę, która pozwala na wkłuwanie igły umożliwiającej dializę, pani Krystyna musiała przejść sześć operacji. W efekcie wszczepiono jej 40-centymetrową żyłę z goreteksu.
– Po zajęciach w szkole, wpadałam do domu, brałam prysznic i jechałam do miasta, by się dializować – kontynuowała pani Krystyna. – W trakcie zabiegów pisałam pracę na stopień trenera pierwszej klasy. Ubolewam nad tym, że pacjenci na sali, w której odbywa się dializa, nie rozmawiają z sobą. Zazwyczaj leżą i spoglądają na sufit.
– Czy nie sądzisz, że przy tych łóżkach powinien „kręcić” się psycholog? – zapytała Anna Dymna.
– Oczywiście, że powinien – odparła pani Krystyna. – Ale nikogo takiego nie ma. Inna rzecz, że podczas dializy może bardzo szybko spaść ciśnienie, zawsze istnieje zagrożenie życia. Nigdy nie wiadomo, czy w jej trakcie ktoś nie umrze. Bywały takie przypadki. Poza tym im dłużej ktoś się dializuje, tym bardziej uszkadzają się jego organy wewnętrzne.
Dzięki przyjaznej atmosferze w szkole, pani Krystyna nie musiała rezygnować z pracy. W dniu, w którym jechała na dializę, prowadziła lekcje rano, w kolejnym – po południu. W tamtym czasie telefon komórkowy cały czas nosiła przy sobie. Czekała aż zadzwoni, a w słuchawce usłyszy pytanie: „Czy zgadza się pani na przeszczep?”. W trakcie tego oczekiwania, razem z zawodnikami, wyjechała jeszcze na lodowiec do Austrii. Dializowała się w niewielkiej stacji w Alpach.
– Wyprawa do Austrii w moim stanie zdrowia rzeczywiście była szaleństwem – śmiała się pani Krystyna. – Lekarze nie lubią takich pacjentów. Ale cóż mogą robić z takimi uparciuchami jak ja?
Telefon zadzwonił o szóstej rano. „Czy zgadza się pani na przeszczep?” – padło w słuchawce długo oczekiwane pytanie. Po dotarciu do warszawskiego Szpitala Dzieciątka Jezus, pani Krystyna została poddana całemu szeregowi badań. Ich przeprowadzenie tuż przed transplantacją jest konieczne. Nawet niewyleczony ząb czy infekcja gardła stanowi przeszkodę w wykonaniu operacji.
W takich sytuacjach człowiekowi zawsze towarzyszy niepokój – wyznała pani Krystyna. – Szpital wzywa bowiem dwóch albo trzech pacjentów. Nigdy nie wiadomo, który z nich zostanie poddany transplantacji. To są chwile wielkiej niepewności.Trzy miesiące po operacji pani Krystyna po raz pierwszy wyjechała do Zakopanego, by pojeździć na nartach. Była z siebie bardzo zadowolona. Dwukrotnie zjechała z małego wyciągu i raz z dużego. O swoim teraźniejszym życiu mówi, że stara się otaczać życzliwymi ludźmi, ponieważ ona to życie otrzymała po raz drugi, więc pragnie je maksymalnie wykorzystać, funkcjonować tak, by każdy dzień był niezwykły.
TVP2, 23 czerwca 2008 r., godz. 19.35