Archiwum
Mateusz Drygas - „rybia łuska”
12 stycznia 2009 r.
Pan Mateusz Drygas jest „syrenką”. Cierpi „rybią łuskę” – jego skóra nadmiernie rogowacieje. Na całym ciele. Z wyjątkiem pleców oraz twarzy. Ma lekką postać schorzenia. Do pielęgnacji skóry wystarczą mu odpowiednie maści i balsamy.„O tym, że cierpię na »rybią łuskę« zorientowałem się, gdy zrogowacenia na mojej skórze zaczęły zwracać uwagę osób postronnych – zwierzył się Annie Dymnej. – Ponoć cierpiałem na nią od urodzenia, zdiagnozowany zostałem jako mały chłopiec. Tamtych czasów jednak nie pamiętam. Kiedy więc w szkole, szczególnie na lekcjach wf, słyszałem od rówieśników jakieś uwagi, zrozumiałem, że z moim wyglądem jest coś nie tak, jak być powinno. Ich uwagi bywały zresztą bardzo przykre. Ale nie tylko o moich kolegów chodziło. Na przykład zdarzyło się, że nauczyciel przy całej klasie zwrócił mi uwagę, że mam brudną szyję. Nie wiedział, że tak wygląda moja skóra”.
Pan Mateusz przyznaje, że nie radził sobie psychicznie z wszystkimi niewybrednymi uwagami, a nawet wyzwiskami. Jako nastolatek zaczął się alienować, zamykać się w swoim świecie. Całymi godzinami przesiadywał w domu. Masowo czytał książki, zainteresował się tworzeniem muzyki, grafiką komputerową, nauką języków obcych. W szkole wyniki miał świetne. Od ludzi stronił. Nie lubił ich. Nie dlatego, że czuł się gorszy. Paradoksalnie czuł się kimś lepszym od wszystkich, którzy go otaczali. Jak powiedział w programie „Spotkajmy się”, to był bunt, który wytworzył w jego umyśle snobistyczną i potwornie egoistyczną ideologię – mechanizm obronny, dzięki któremu uniknął depresji. Swojego ciała się brzydził, lecz nie siebie jako osoby. Miał wielkie pretensje do Boga. Pytał Go: „Dlaczego ja?!”.
Przełom w życiu pana Mateusza nastąpił po wstąpieniu do grupy charyzmatycznej działającej w pobliskiej parafii, a najpierw – dzięki rozmowom z księdzem, z którym się zaprzyjaźnił. Funkcjonowanie w tej grupie otworzyło pana Mateusza na ludzi. Zyskał w niej serdecznych znajomych, a nawet przyjaciół: Ewelinę i Piotra. Wówczas po raz pierwszy zrozumiał, że nie jest istotne to, jak człowiek wygląda i że cierpienie należy traktować jako dar.„Twierdzenie, ze cierpienie jest darem, w gruncie rzeczy brzmi banalnie – przyznał pan Mateusz. – Nie od razu w nie uwierzyłem. Wspólnie z księdzem, bardzo długo pracowałem nad swoim myśleniem i wychodzeniem z fazy buntu przeciwko wszystkiemu i wszystkim”.
Nie tylko jego życie uległo radykalnej zmianie. Zaczął mieć także inny stosunek do swojej choroby. Asię – swoja pierwszą dziewczynę – poznał w pierwszej klasie liceum. Byli ze sobą przez trzy lata. Dzisiaj pan Mateusz uważa, że tamten Związek był to dla niego najpotężniejsza lekcją budowy własnej samooceny. Nauczył się postrzegać siebie nie przez pryzmat swojej choroby.
Obecnie pan Mateusz pracuje jako sekretarz w Sądzie Rejonowym. Niebawem zamierza studiować socjologie. Praca wśród ludzi i dla ludzi ogromnie go cieszy. A przecież, jako dorastający mężczyzna, alienował się i sądził, że życie w samotności jest dla niego czymś najlepszym.
Pan Mateusz twierdzi, że wiedza społeczna na temat „rybiej łuski” jest znikoma. Zaznaczył, że także lekarze wiedzą o niej niewiele. „Spotkałem zaledwie dwóch, którzy posiadali szczegółowe informacje w tej kwestii – powiedział w programie – Większość rozkłada bezradnie ręce albo myli »rybią łuskę« z łuszczycą . Zdarza się też, że niektórzy lekarze traktują tę chorobę genetyczną jedynie jako defekt kosmetyczny. Tymczasem istota mojego schorzenia polega na tym, że, jeśli skóra nie może oddychać, organizm przegrzewa się. Ma to fatalne skutki dla mojego samopoczucia”.
TVP2, 12 stycznia 2009 r., godz. 13.05