Archiwum

Justyna Kozdryk - paraolimpijka

20 kwietnia 2009 r.

Justyna Kozdryk: Zaciekawił mnie kierunek surdopedagogika, bo u mnie w rodzinie jest dziewczyna głuchoniema. Wybrałam ten kierunek pod jej kątem. Pomyślałam, że jestem inna, Martyna nie słyszy i nie mówi, więc powinna to studiować, żeby może pomóc innym.

Zapis telewizyjnej rozmowy z Justyną Kozdryk, chorą na achondroplazję paraolimpijką, oraz jej trenerem Mirosławem Malcem

Anna Dymna: Witaj, Justynko.
Justyna Kozdryk: Witam.
A.D.: Tu, na szczęście, masz kamyczek zielony (wręcza rozmówczyni kamyk). Wiesz, miałam taki pomysł, żeby, zaczynając tę rozmowę, pokazać, jak Ty leżysz i wyciskasz mnie. Bo Ty jesteś… No pochwal się, wyciągaj ten worek. Co tam masz?
J.K.: (śmiech) Woreczek jest malutki… z medalami, ale to są tylko medale z zawodów międzynarodowych, czyli z mistrzostw świata i Europy. Mam nadzieję, że będzie ich trochę więcej.
A.D.: Od którego roku zbierasz te medale?
J.K.: Zaczęło się w roku 99. Ale sukcesy pojawiły się rok później.
A.D.: Zdradź, co robisz, że takie medale zdobywasz..
J.K.: Wyciska sztangę, leżąc. W Pekinie zrobiłam to z dziewięćdziesięcioma dziewięcioma kilogramami.
A.D.: Masz jeszcze jakieś pudła…
J.K.: W jednym z tych pudeł znajduje się mój najcenniejszy medal przywieziony z igrzysk paraolimpijskich w Pekinie —srebrny (prezentuje trofeum).
A.D.: Boże, jaki piękny… Można o Tobie mówić: w małym ciele duży duch. Skąd Ty taką siłę masz?
J.K.: Nie mam pojęcia (śmiech). Trzeba by chyba trenera zapytać.
A.D.: To jest niezwykłe. Chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, z kim rozmawiam… Ty się urodziłaś ze swoją chorobą?
J.K.: Tak, urodziłam się taka malutka. Moja choroba nazywa się achondroplazja i jest uwarunkowana genetycznie. Mam brata i siostrę, ale są wysocy. Mój tata był wysoki, mama — też nie należy do osób niskich. Tylko ja, taka mała istotka, się urodziłam. O tym, że jestem chora na achondroplazję, wiadomo już było przy porodzie.
A.D.: Ktoś jeszcze w Twojej rodzinie urodził się z tą chorobą?
J.K.: Pytałam o to rodziców. Mama powiedziała, że ktoś taki chyba był, w dalszej rodzinie od strony mojego taty. Prababcia mojego taty. Ale dalej się nie dopytywałam.
A.D.: A jak rodzice Cię wychowywali. Traktowali Cię w specjalny sposób?
J.K.: Szczerze mówiąc od razu puszczali mnie na „głęboką wodę”. Nie miałam trzech lat, a już poszłam do przedszkola, przedszkola publicznego. Były tam dzieci i starsze, i wyższe ode mnie. Kiedy osiągnęłam wiek szkolny, poszłam do publicznej szkoły, w której moi rówieśnicy również byli ode mnie wyżsi. Następnie — do Liceum Ekonomicznego.
A.D.: To w jakimś dużym mieście było?
J.K.: Nie. Urodziłam się w Grójcu, mieszkam w małej miejscowości pod nim. Zresztą tak naprawdę to jest malutka wioska położona pomiędzy Grójcem a Warką. Okres szkolny wspominam bardzo miło.
A.D.: Nie przezywali Cię „maluchu” czy tam jakoś?
J.K.: Robią to do tej pory, ale trudno powiedzieć, że mnie przezywają. Przecież taka jestem.
A.D.: A jak reagowałaś w okresie, w którym pojawia się zainteresowanie chłopakami? Nie miałaś w nim problemów? Byłaś przecież malutka, inna…
J.K.: Chyba w ogóle jestem całkiem inna (śmiech). Zawsze rozkręcałam imprezy, dyskoteki. Zawsze byłam taka bardziej organizacyjna. Zresztą chyba do tej pory tak jest… Wiadomo, że jest ten okres — trzynaście, piętnaście, szesnaście lat — kiedy pojawiają się pierwsze zakochania, „podlotna” miłość. Wtedy przeżywałam załamania, że moje koleżanki chodzą z chłopakami, a mnie ciągle nikt nie chce. Ale cieszę się, że to przeszłam (śmiech). To taki wiek po prostu.
A.D.: Młodziutka jesteś. Nie masz jeszcze rodziny?
J.K.: Nie mam jeszcze własnej rodziny. Mieszkam z mamą i siostrą, która ma swoją rodzin ę. Nie twierdzę, że nie założę swojej rodziny, ale na razie jeszcze na to nie czas.
A.D.: Ale to nie z powodu, że jesteś mała, tylko tak po prostu?
J.K.: To się trochę tłumaczy: nie mam czasu. Jestem w ciągłym biegu, bo najpierw studiowałam…
A.D.: To jakieś niezwykłe studia były…
J.K.: Studiowałam na Akademii Pedagogiki Specjalnej, specjalność surdopedagogika, nauka głuchych i niedosłyszących.
A.D.: Dlaczego wybrałaś taki kierunek?
J.K.: Po maturze zaczęłam kartkować informator… Była to jeszcze wtedy Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej. Zaciekawił mnie kierunek surdopedagogika, bo u mnie w rodzinie jest dziewczyna głuchoniema. Wybrałam ten kierunek pod jej kątem. Pomyślałam, że jestem inna, Martyna nie słyszy i nie mówi, więc powinna to studiować, żeby może pomóc innym.
A.D.: A dlaczego w tym zawodzie nie pracujesz?
J.K.: Studiowałam zaocznie. W tym czasie zaczęłam pracę w Powiatowym Urzędzie Pracy. Pracowałam tam cztery lata. Następnie zmieniłam pracę i teraz pracuję, jako pracownik cywilny do spraw informatyki sekcji ruchu drogowego, w policji.
A.D.: Kiedy dowiedziałam się, że pracujesz w policji, myślałam, że przyjdziesz w mundurze.
J.K.: Cywile mundurów nie noszą (śmiech).
A.D.: A skąd w Twoim życiu wzięło się podnoszenie ciężarów?
J.K.: Nic nie było planowane. Po skończeniu szkoły średniej, przez trzy miesiące siedziałam w domu. Moja siostra była inicjatorką otwarcia siłowni w Jasieńcu. To była taka siłownio-świetlica. Kiedy siostra przyjeżdżała z pracy, zachęcała mnie, żebym tam poszła, chociaż trochę poruszała się. Okazało się, że instruktorem w tej siłowni jest Mieczysław Malec, a Mirosława znałam już od szkoły średniej. Na początku to była sama sztanga. Zresztą na początku mówiłam sobie: „Gdzie ja jakaś sztanga, ławka?! Absolutnie! To nie dla mnie!”. Ale okazało się, że nigdy nie mów nigdy (śmiech).
A.D.: Ale czy to jest wskazane przy Twojej chorobie?
J.K.: Do pełnoletniości byłam pod stałą opieką Centrum Zdrowia Dziecka. Do dzisiaj jestem pod opieką swojego lekarza i lekarzy medycyny sportowej. Żebym mogła wyjechać na zawody międzynarodowe, muszę przejść szereg badań. Przeciwwskazań żadnych nie ma.
A.D.: Achondroplazję się leczy?
J.K.: Kiedy nie byłam pełnoletnia, widziałam, że jest możliwość wydłużenia kończy metodą Ilizarowa. To jest przewiercanie, rozkręcanie kości i tak dalej. Moi rodzice się na to nie zdecydowali…
A.D.: Nie mogłabyś chyba dźwigać ciężarów po tym wydłużeniu?
J.K.: Chyba nie. Ale cieszę się, że rodzice podjęli taką decyzję nie tylko z tego względu. Wychowali mnie małą wśród wysokich i dobrze się z tym czuję.
A.D.: Prawdę mówiąc mogłabyś sobie teraz wydłużyć też kończyny.
J.K.: Oczywiście. Zresztą moi rodzice podjęli decyzję, że do osiemnastego roku życia nic robić ze mną nie będą. Potem sama podejmę decyzję.
A.D.: Ale nie pytam o wydłużanie kończyn, tylko o jakąś metodę leczenia.
J.K.: Istnieją leki, hormon wzrostu można zażywać. Ale nie myślę o tym. Kocham to, co mam w sobie. Nie interesuję się tym wszystkim tak bardzo.
A.D.: A powiedz, czy coś się zyskuje? Jakieś korzyści są z tego, że jest się malutkim?
J.K.: Nie ukrywam, że są (śmiech). Wszyscy traktują mnie nieraz trochę po dziecięcemu. Ostatnio, w domu, stanęłam obok mojego szwagra, który ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ma syna pięcioletniego, nieco wyższego ode mnie. No i kiedy tak stałam, szwagier pogłaskał mnie, nie orientując się, że głaszcze nie syna, lecz szwagierkę (śmiech). Miło jest poczuć się takim dzieciątkiem. W ogóle ludzie są pomocni.
A.D.: Mówi się czasami — przepraszam, że to powiem — że ludzie, którzy są mali, często bywają złośliwi, że gdzieś tam do tej choroby jest to przypisane medycznie.
J.K.: Też o tym czytałam. Ale nie mogę takiej cechy zauważyć u siebie.
A.D.: Jesteś całkowitym zaprzeczeniem tej teorii.
J.K.: Tak. Tym bardziej, że ciągle z czegoś się śmieję. Zawsze staram się przykre sytuacje obrać w żart, żeby nie mieć w sobie złości i nie myśleć, że skoro jestem inna to każdy powinien mi pomagać, i to nie tylko na moją prośbę. Absolutnie tak nie uważam.
A.D.: Kto nauczył Cię patrzeć w ten sposób na świat?
J.K.: Zawdzięczam to rodzicom — że mnie taką wychowali, mojemu rodzeństwu — że się mnie nie wstydzili. Wiadomo, jak rodzeństwo jest starsze, to młodszego, innego brata albo siostry, trochę się wstydzi. U mnie w domu było inaczej. Rodzice uczyli mnie, że muszę radzić sobie sama, bo nie będą żyli dłużej ode mnie. Rzeczywiście mój tata zmarł w 2001 roku. Ciągle był moją podporą. Kiedy studiowałam, zawoził mnie na uczelnię, bo nie chciał, żebym wlokła się, tłukła autobusami i pociągami., żeby mnie nie zadeptano w tym pociągu (śmiech).
A.D.: Justynko, a jak się zakochasz i będziesz miała męża — bo to wszystko przed Tobą jest — to sądzisz, że będzie jakiś problem z dziećmi?
J.K.: Może być problem? Jest to zależne od genów, jaki jest ten gen dominujący. Jeśli mąż będzie wysokiego wzrostu, dziecko może być malutkie, ale nie musi też takie być. Na razie o tym nie myślę. Wiem, że na pewno będę musiała przejść szereg badań.
A.D.: Badania dadzą Ci pewność.
J.K.: Tak.
A.D.: A jak nie będziesz miała pewności, to też się zdecydujesz? To jest zawsze dylemat.
J.K.: Tak. Tym bardziej, że bardzo kocham dzieci. Studiowałam pedagogikę. Wiele osób mi mówi, że również mnie dzieci kochają. Traktują mnie jak taką koleżankę z ławki, z przedszkola (śmiech). Chciałaby więc mieć dziecko.
A.D.: A długo jeszcze możesz trenować czy są jakieś bariery wiekowe?
J.K.: Nie ma chyba takich barier wiekowych. Ja akurat startuję wśród osób pełnosprawnych i niepełnosprawnych. Karierę zaczęłam wśród osób pełnosprawnych, od 2001 roku.
A.D.: A kiedy startujesz z osobami pełnosprawnymi, robisz to w kategoriach wagowych?
J.K.: Tak. Są one również wśród osób niepełnosprawnych, tyle tylko, że wśród kobiet niepełnosprawnych podział zaczyna się od czterdziestu kilogramów, a wśród pełnosprawnych od czterdziestu ośmiu kilogramów. I, szczerze powiem, lepszą do tej pory miałam pozycję wśród osób pełnosprawnych niż niepełnosprawnych. Wśród zawodniczek pełnosprawnych zdobyłam trzykrotnie mistrzostwo świata, a wśród niepełnosprawnych mam wicemistrzostwo świata. Każdemu wydaje się, że wśród niepełnosprawnych jest lepiej. A jednak — nie. Tam jest większa konkurencja, więc, jadąc do Pekinu, bałam się, że mogę się jednak nie załapać na medal.
A.D.: W Pekinie zdobyłaś medal wśród kobiet niepełnosprawnych?
J.K.: Tak, bo nie ma bo na zwyczajnych igrzyskach olimpijskich nie ma konkurencji wyciskania sztangi w leżeniu. Cieszę się, że zostałam zakwalifikowana do Pekinu. Oceniane było bowiem, czy jestem na tyle niepełnosprawna, żeby móc w Pekinie wystartować.
A.D.: Pamiętasz, jak dostałaś się do sportu osób sprawnych? To było proste?
J.K.: Osobą, która mnie w to wciągnęła, był trener. Jeździliśmy na zawody regionalne. Najpierw były to mistrzostwa województwa, potem mistrzostwa Polski. Natomiast starty wśród osób niepełnosprawnych zawdzięczam Mirosławowi Owsianemu. To on opowiedział o mnie trenerowi kadry ciężarowców niepełnosprawnych. To było w 2004 roku. Te dwie osoby mnie „pchnęły”: Mirosław Malec i Krzysztof Owsiany.
A.D.: A jak traktowali Cię sportowcy pełnosprawni, którzy z Tobą przegrywali?
J.K.: Nikt wprost nie mówił mi czegoś złego, ale na forach internetowych pisano: „Taka mała nie powinna startować, bo ma lepiej”. Ale jeden z uczestników tej dyskusji — domyślam się, kto to jest — napisał: „Dlaczego jej jest lepiej? Przecież jest taka sama droga unoszenia sztangi w stosunku do jej ciała jak u innych zawodników”. Takie były dyskusje. Stąd wiem, że niektórzy pełnosprawni sportowcy mieli w stosunku do mnie trochę złości — że z nimi startuję i wygrywam, a nie powinno tak być. Takie dyskusje się jednak skończyły.
A.D.: Trener musi być z Ciebie dumny?
J.K.: Jest dumny (śmiech).
A.D.: (śmiejąc się) Przepraszam, czy jest tu z nami trener. Proszę się tu zbliżyć i zeznać przed kamerą… Jaka ta Justyna jest? Skąd ona się taka wzięła?
Mirosław Malec: To ogromny talent. Porównuję ją do pana Małysza. Dzięki swojej pracy i talentowi, uzyskała to, co uzyskała.
A.D.: Ale, jak się na nią patrzy, to wydaje się, że nie ma żadnych predyspozycji (śmiech).
M.M.: Okazało się, że go ma. Na pierwszym treningu, gdy wyciskała sztangę, wycisnęła ciężar swojego ciała. To zdarza się mało któremu człowiekowi. Tak się zaczęła ta współpraca.
A.D.: Niech pan powie: jakie trzeba mieć predyspozycje? Siła i co jeszcze?
M.M.: Pracowitość, predyspozycje techniczne. Ona po prostu to ma. Ma to w sobie.
A.D.: Ale potrzebna jest też chyba umiejętność koncentracji?
J.K.: Rzeczywiście. Na treningach mniej, ale podczas zawodów staram się wyciszyć i skoncentrować. Wtedy tylko słyszę wskazówki trenera, dotyczące tego, co mam robić. Innych osób nie słyszę. Trener pracuje ze mną od początku, wie, kiedy popełniam błąd i kiedy mogę go naprawić.
A.D.: Fajnie mieć taką kobietę, która słucha w ten sposób (śmiech).
M.M: Justyna motywuje też inne osoby niepełnosprawne, które mieszkają w naszym regionie. Nasz drużyna składa się z piętnastu osób z różnymi upośledzeniami. Startują w różnych dyscyplinach sportowych. To jest ogromny plus Justyny, że swoją postawą zaraża innych.
A.D.: Fajnie, że się znacie. Wiem, jak ogromnie jest ważne, by mieć nad sobą mistrza. W każdym zawodzie. W moim też. Gratuluję, Panie Mirku. Mała Siłaczka i wielki Malec… Bardzo Wam dziękuję za rozmowę. Już się czuję silniejsza.
M.M.: Dziękujemy również.
J.K.: Dziękujemy bardzo.

TVP2, 20 kwietnia 2009 r., godz. 13.05

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz