Archiwum
Kazimierz Rożnowski, Joanna Izdebska, Sławomir Izdebski, Monika Kuźmińska - astma, pląsawica Huntingtona
4 czerwca 2007 r.
Pierwszym z gości dzisiejszej audycji „Anna Dymna – Spotkajmy się” był pan Kazimierz Rożnowski, astmatyk, najbardziej uczulony na pleśnie i roztocza. Schorzenie to powoduje, że 74-letni mężczyzna nieustannie musi być czujny. Atak astmy może pojawić się u niego w każdej chwili. Brak odpowiedniej reakcji mógłby spowodować uduszenie.
„Stale noszę przy sobie apteczkę – opowiadał podczas audycji gość Anny Dymnej. – Jest w niej między innymi karteczka z zapisanym numerem telefonu do mojego lekarza i szpitala oraz zastrzyk, który mogę sobie zrobić w ciągu czterdziestu sekund od chwili rozpoczęcia ataku. W przeciwnym wypadku – umrę. Mam też przy sobie maseczkę chirurgiczną, którą zakładam, gdy znajdę się w nieprzyjaznym dla siebie środowisku. Takie rzeczy nosi z sobą każdy astmatyk. Naturalnie lęk, jaki odczuwamy przed nadejściem ataku, towarzyszy nam przez całe życie. Jeśli człowiek go nie opanuje, zwyczajnie »rozleci« się z nerwów”.
Przed laty, kiedy pan Kazimierz był młody, jego duszności kładziono na karb wątłej kondycji, przeziębień i tym podobnych dolegliwości. „Dopiero od kilkunastu lat astma jest jako tako opanowana – mówił. – Dawniej wiedza o tej chorobie i metody jej leczenia były dopiero w powijakach”.
Uprawianie sportu i inna aktywność ruchowa są u astmatyków bardzo wskazane. Wszystko po to, by pracować nad funkcjonowaniem aparatu oddechowego. Pan Kazimierz uprawianiem sportu zajmował się bardzo intensywnie. Startował nawet w mistrzostwach Polski. Posiada dwójkę dzieci; chociaż astma ma podłoże genetyczne, nie jest rzeczą pewną, że potomstwo astmatyków również będzie astmatykami (rodzice pana Kazimierza byli zdrowi, za to jego stryj cierpiał na astmę).
„Moje dzieci są najzupełniej zdrowe – stwierdził pan Kazimierz – ale wnuk jest uczulony na pyłki roślin, więc musi uważać”.
„Jest pan w świetnej kondycji – zauważyła Anna Dymna. – Ale czy istnieje coś, co choroba panu odebrała?”
„Każdy nosi swój krzyż. Ja mam swoją astmę i dziękuję Bogu, że obarczył mnie tylko nią. A czy ta choroba coś mi odebrała, zniweczyła jakieś marzenia? Pewnie! Na przykład zawsze marzyłem, by gonić się z dziewczyną po ukwieconej łące, a potem leżeć z nią na stogu siana – roześmiał się pan Kazimierz. – Niestety, dla astmatyka jest to niemożliwe”.
Kolejnym gościem Anny Dymnej była Joanna Izdebska cierpiąca na pląsawicę Huntingtona, bardzo rzadką chorobę genetyczną, atakującą ośrodkowy układ nerwowy. Kobiecie towarzyszyli: mąż, Sławomir oraz Monika, o rok młodsza siostra.
„Bardzo długo lekarze nie wiedzieli, co mi dolega – opowiadała pani Joasia. – Rozkładali bezradnie ręce, sugerowali leczenie psychiatryczne. Dopiero w warszawskim instytucie zdiagnozowano, na co cierpię. O tym, że może to być pląsawica Huntingtona, wiedzieliśmy od dawna. Na tę chorobę cierpiała moja praprababcia, prababcia, babcie, no i mama”.
Matka pani Joanny zmarła przed piętnastoma laty. Wcześniej, przez dwa lata, leżała w szpitalu, więc obie jej córki zdają sobie sprawę, jaki jest efekt pląsawicy Huntingtona: pierwsze objawy choroby to: niekontrolowane ruchy, drżenie rąk i nóg, zmniejszenie napięcia mięśni; następnie pojawiają się postępujące zaburzenia pamięci, otępienie, zmiany osobowościowe, depresja. Przebieg choroby jest powolny. Z czasem dochodzi do zaburzeń w mowie i połykaniu, a chory staje się uzależniony od pomocy innych ludzi. Zachłystowe zapalenie płuc, spowodowane zaburzeniami połykania, jest pierwszą przyczyną śmierci pacjentów, odpowiadając za 85 procent zgonów. Obecnie szacuje się, że, od momentu rozpoznania, średnia życia osób cierpiących na pląsawicę Huntingtona wynosi 15-20 lat.
„O rodzinnej chorobie żony rozmawialiśmy jeszcze przed ślubem – mówił pan Sławek. – Wtedy nie było żadnej pewności, że również ona będzie na nią cierpiała. Joasia była roześmianą, pełną energii dziewczyną. Pierwsze symptomy pląsawicy pojawiły się jeszcze zanim, po czterech latach naszej znajomości, zaszła w ciążę”.
Informacja o istocie choroby była szokiem dla pani Joanny. Przeżyła załamanie. „Z czasem zrozumiałam, że nie można się poddawać i należy żyć każdą chwilą. Sama musiałam »postawić się na nogi«. Dzisiaj jest mi lżej. Każdego dnia wstaję i staram się niczym nie przejmować. Po wysłaniu dziecka do szkoły, idę sama na zakupy. Najbardziej lubię jednak chodzić z mężem i córką na spacery” – opowiadała pani Joanna.
Dzisiaj najważniejsze dla pani Joanny jest to, by – jak podkreśla – „iść do przodu i żyć dla męża oraz córki”. I, chociaż jest pogodzona ze swoją chorobą, chciałaby żyć jak najdłużej. Nie myśli o końcu.
„Asiu, skąd masz taką siłę? – zapytała Anna Dymna. – Przecież cały czas się uśmiechasz”.
„Trzeba wierzyć i kochać” – odpowiedziała pani Joanna.