Archiwum

Krzysztof Gardaś - osoba na wózku

22 lutego 2007 r.

Krzysztof Gardaś, kolejny gość w programie „Anna Dymna – Spotkajmy się”, jest najlepszym dowodem na to, że człowiek, mimo niepełnosprawności, może we własnym życiu dokonywać cudów, zdobywać najwyższe szczyty – robić to zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Zresztą ze szczytami, jako góral z Żywiecczyzny, pan Krzysztof związany jest od najmłodszych lat. Zawsze uwielbiał po nich chodzić: najpierw po tych niewielkich, później – po najwyższych wzniesieniach świata. Góry dały mu siłę, sprawiły, że po dramatycznym wypadku dostrzegł w życiu cel.

Na początku lat 90. pan Krzysztof miał wypadek motocyklowy, doznał poważnego urazu kręgosłupa. Lekarze orzekli zgodnie: mężczyzna do końca życia będzie zmuszony poruszać na wózku.

– Na motorze jechał ze mną mój wspaniały przyjaciel Tomek – opowiadał gość Anny Dymnej. – Niestety, miał gorszy kask niż ja. Zginął. Akcja ratunkowa pozostawiała wiele do życzenia. Tomka wzięto na nosze, a mnie – ponieważ sądzono, że mam jedynie złamane nogi – chciano posadzić na krzesełku. Gdy mnie poruszono, z bólu zemdlałem. W szpitalu również postępowano ze mną niewłaściwie, przerzucano z wózka na wózek, z noszy na nosze. Ostatecznie okazało się, że mam zmiażdżone kręgi lędźwiowe i uszkodzony rdzeń. Śmigłowcem przetransportowano mnie na operację do Piekar Śląskich. W tamtejszej klinice spędziłem cztery miesiące.

Po powrocie do domu pan Krzysztof przeżywał gehennę. Trudno mu było zaakceptować nową sytuację. Odskocznią stały się dla niego wizyty w ogródkach piwnych. Z czasem, jak mówił Annie Dymnej, by napić się złocistego napoju nie potrzebował nawet pieniędzy. Wszyscy go znali, stawiali mu.

– „W garść” wziąłem się którejś nocy, gdy mając już mocno w „czubie”, nie zdążyłem przemieścić się do łazienki – opowiadał. – Pomyślałem wtedy: „Jeśli, chłopie, nie masz siły, by ze sobą skończyć, to musisz jakoś wziąć się do życia”. Zacząłem ćwiczyć, chodzić do siłowni. Coś drgnęło. Któryś z przyjaciół wyciągnął mnie na Mały Grojec, stamtąd zobaczyłem Babią Górę. Odżyły wspomnienia…

Ewę, swoją przyszłą żonę, pan Krzysztof poznał w siłowni. Dziewczyna wyczynowo uprawiała łucznictwo. Jak to się stało, że zostali parą, mężczyzna nie wie do dziś. Ale to ona mobilizowała go do ćwiczeń, czasami w bardzo niekonwencjonalny sposób.

– Na przykład w parku Ewa zabierała mi wózek – opowiadał pan Krzysztof – i mówiła: „Jak chcesz wrócić do domu, to zrób to sam”. Przemieszczałem się więc od ławki do ławki, co chwilę odpoczywając. Byłem strasznie zły, ale Ewa „bawiła się” ze mną w taki sposób aż do momentu, gdy ostatecznie zszedłem z wózka i zacząłem poruszać się o kulach. Pobraliśmy się w czerwcu 1996 roku, po trzech latach znajomości.

Przełomowym momentem w życiu pana Krzysztofa był sylwester 1995 roku, obchodzony w schronisku „Pięć Stawów”. Wówczas jeden z jego przyjaciół oznajmił mu, że zabierze go na Mont Blanc. Pomysł ten wydawał się panu Krzysztofowi absurdalny. Co prawda góry znał od najmłodszych lat, z pasją po nich chodził, ale wejść o kulach na najwyższą górę Europy – o tym nigdy nie myślał. Postanowił jednak spróbować i najpierw, na próbę, wspiąć się na Rysy. Udało się. Z powodzeniem wszedł też na najwyższą górę Starego Kontynentu. Dokonał tego w 1996 roku. Następnie podjął kolejne wyzwania: w 1998 roku wspiął się na Aconcaguę, najwyższy szczyt Ameryki, rok później na Kilimandżaro nazywane Dachem Afryki, a w roku 2001 zdobył Elbrus.

Obecnie pan Krzysztof, ojciec 10-letniego Piotra, pracuje na wysokościach. Organizuje także zabawy ekstremalne dla pracowników różnych firm. Marzy o tym, by zorganizować wyprawę osób niepełnosprawnych na Kilimandżaro. Wie, że jest to możliwe, bo na Zachodzie tego rodzaju trekkingi odbywają się od dawna. A prywatnie, cóż… Chciałby zobaczyć Himalaje.

– Gdyby ktoś zaproponował mi wyprawę na Mount Everest, zgodziłbym się na nią bez wahania – oznajmił w programie pan Krzysztof.

TVP2, 22 lutego 2007 r., godz. 19.30

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz