Archiwum

Witold Mrowca - zwłóknienie płuc

28 września 2009 r.

Witold Mrowca: Mogę funkcjonować dopóki mam zakodowane w umyśle, że muszę… Dopóki człowiek jest w stanie myśleć, dopóty jest w stanie przełamywać pewne bariery organizmu. Ale w momencie zwątpienia, ludzie się kładą. Wtedy kładą się ze wszystkim.

Zapis telewizyjnej rozmowy z Witoldem Mrowcą, chorującym na zwłóknienie płuc, i jego żoną Katarzyną

Anna Dymna: Witam Was, Kochani. Jestem Ania, a Wy: Kasia i Witek. To na szczęście (wręcza rozmówcom kamyki)… Bardzo malowniczo, Witku, wyglądasz. Co Ci wisi na szyi?
Witold Mrowca: To jest urządzenie do mierzenia dotlenienia organizmu.
A.D.: Jeśli się zdenerwujesz, to patrzysz, co się dzieje, tak?
W.M.: Nie denerwuję się. Po prostu muszę to kontrolować.
A.D.: A te „wąsy” to co to jest?
W.M.: Zgoliłem ostatnio naturalne i zrobiłem sobie zastępcze. One dostarczają mi tlen.
A.D.: Masz jakiś problem?
W.M.: Taki niewielki. Mam zanik płuc, coraz słabiej oddycham. Muszę dokonać wymiany „części zamiennych”, to znaczy wyjąć stare i włożyć nowe płuco. Czekam na przeszczep i to jest mój problem.
A.D.: Kasiu, a Ty płuca masz eleganckie, oddychasz bez problemu?
Katarzyna Mrowca: Tak.
A.D.: Witku, urodziłeś się zdrowy?
W.M.: Tak.
A.D.: Całkiem?
W.M.: Myślę, że tak. Tak mi mama powiedziała.
A.D.: I tak sobie rosłeś…
W.M.: Tak… Od czasu do czasu chorowałem, jak każdy. Ale ta moja choroba właściwie zaczęła się w dzieciństwie.
A.D.: Uprawiałeś sporty?
W.M.: Trudno nazwać to sportem, ale uwielbiałem chodzić po górach. Chodziłem po nich bardzo często.
A.D. Kiedy się poznaliście?
K.M.: Poznaliśmy się w maju, w 1992 roku, w Nowym Targu. Pracowałam w tym mieście po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej. Witek w nim przebywał, ponieważ jego mama była w sanatorium w Szczawnicy, dostała zapalenie płuc i została przewieziona na oddział intensywnej terapii do szpitala, w którym pracowałam. Mąż codziennie opiekował się swoją mamą…
A.D.: Było to dla Ciebie wzruszające?
K.M.: Tak, tak… Dla wszystkich pielęgniarek było to niespotykane. Mój przyszły mąż przychodził o godzinie siódmej i wychodził ze szpitala dopiero, kiedy mama zasypiała.
W.M.: Dla mnie to jest standard, nic nadzwyczajnego. Nie ma sensu tego tłumaczyć. Ale najpierw zaiskrzyło pomiędzy Kasią i moją mamą. Była jej ulubioną pielęgniarką.
K.M.: Bardzo polubiłyśmy się…
W.M.: Mama mówiła, że Kasia wszystko wie najlepiej… A to, że pomiędzy nami zaiskrzyło… To już był ciąg dalszy.
A.D.: Zaiskrzyło, zaiskrzyło i co?
W.M.: Założyłem garnitur, kupiłem kwiaty, pojechałem do przyszłych teściów, przedstawiłem się, powiedziałem, że mam poważ zamiary, no i po dwóch latach – po zakończeniu żałoby, bo moja mam akurat wtedy umarła – wzięliśmy ślub.
A.D.: Wzięłaś sobie zdrowego, jurnego, dobrego, radosnego chłopa…
K.M.: Tak.
W.M.: Radosny pozostałem do dzisiaj.
K.M.: Witek kiedyś do mnie powiedział: „Może nie będzie ci ze mną bogato, ale za to wesoło”. I wesoło jest cały czas.
A.D.: Jak z tą chorobą było?
W.M.: Pół roku po ślubie choróbka dała znać o sobie, wystąpiły niepokojące objawy i dlatego przyjęto mnie do klinki w Krakowie.
A.D.: Co się działo?
W.M.: Pojawiły się duszności, objawy nowotworowe. Wcześniej nigdy tego nie miałem. Tak się zdarza przy chorobach układu odpornościowego. Wszystko dzieje się nagle. W ciągu dwóch, trzech dni. Moje samopoczucie pogarszało się.
A.D.: Kaszlałeś?
W.M.: Kaszlałem krwią i tak dalej…
A.D.: W szpitalu co Ci powiedzieli?
W.M.: Że to jest najprawdopodobniej nowotwór. Ale wspaniała pani doktor, która mnie przyjmowała, powiedziała, że jej to wygląda na coś innego. Miała rację.
A.D.: Przejąłeś się, kiedy usłyszałeś te słowa?
W.M.: Nie. Przecież to jest taka sama choroba jak każda inna. Są ludzie, którzy z takich chorób wychodzą. Dlaczego mam się martwić. Niech się martwi moja choroba.
A.D.: Kasiu, rzeczywiście tak było, traktował to wszystko tak lekko?
K.M.: Ta wiadomość dotknęła bardziej mnie. Witek stwierdził, że, żeby się zacząć przejmować, najpierw trzeba zbadać, co mu naprawdę dolega. To była kwestia tomografii komputerowej oraz innych badań.
W.M.: Szczegółowe badania trwały dwa miesiące.
A.D.: I co wykazały?
W.M.: Chorobę układu odpornościowego, zwłóknienie płuc, przy okazji dostałem żółtaczkę.
A.D.: Zwłóknienie płuc? To się leczy?
W.M.: Można to zatrzymać. Służą do tego sterydy, ale, niestety, mają silne działanie uboczne: człowiek staje się bardziej nerwowy, pobudzony. Ich zażywanie wiąże się też z otyłością, zanikiem mięśni. Trzeba ciągle ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć…
A.D.: A oczy?
W.M.: Musiałem mieć wszczepione sztuczne soczewki ze względu na kataraktę.
K.M.: Przydarzyła się też gruźlica.
W.M.: No tak… Było parę chorób, ale, jak powiedziałem, choroby niech się martwią. To są rzeczy, z którymi należy walczyć.
A.D.: A gruźlica skąd się wzięła? Też jest posterydowa?
W.M.: Tak, dokładnie.
A.D.: Jak ci ją wyleczyli?
W.M.: Byłem w kiepskim stanie. Po miesiącu wyszedłem ze szpitala. Powiedziałem sobie, że muszę ją zwalczyć i tyle. Zbliżały się święta.
A.D.: Zawziąłeś się.
W.M.: Tak…
K.M.: Mąż jest tradycjonalistą. Do świąt musi sam robić przygotowania.
W.M.: Przygotowania do świąt są najważniejsze. To są najpiękniejsze momenty.
A.D.: Człowiek wtedy zdrowieje.
W.M.: Tak, ja zdrowieję przez cały czas. Kiedy jeszcze nie miałem podłączonego tlenu, żartowałem nawet, że ta cała choroba to tylko symulacja, bo chcę rentę dostać. Nie trzeba zbytnio myśleć o chorobie. Chodzę na badania, kontroluję wyniki, ale potem staram się o wszystkim zapominać. Jakąś robotę sobie znajduję, bo to najlepiej wpływa na człowieka.
A.D.: Kasiu, Witek naprawdę niczym się nie przejmował?
K.M.: Może się przejmował, ale nie dawał mi tego odczuć.
A.D.: A jak zasypiał? Spał spokojnie?
K.M.: Spał. Witek ze spaniem nie ma problemów. Oczywiście, kiedy miał wysokie dawki sterydowe, nie mógł spać. Ale wtedy miał burzę myśli, mówił o swoich planach, marzeniach…
W.M. Wystarczy godzina snu na dobę, a wtedy nie odczuwasz żadnego zmęczenia.
A.D.: A jak sobie radziliście? Przestałeś przecież pracować.
W.M.: Przestałem pracować na uczelni, ale, wiesz, jak to jest: Polak, jeżeli nic nie umie, to najczęściej bierze się za handel. Zaczęliśmy więc handlować. Do tej pory to funkcjonuje. W ten sposób dorabiam do renty.
A.D.: Jesteście dostawcami bateryjek dla zegarmistrzów?
W.M.: Między innymi.
A.D.: A ty, Kasiu, pracujesz w zawodzie?
K.M.: Nie. W szpitalu, nie. Ale w domu, w sensie robienia mężowi zastrzyków czy opatrunków, jak najbardziej.
W.M.: To jest teraz firma! Ja tam tylko jestem dodatkiem…
A.D.: Ta choroba, mimo sterydów, rozwija się?
W.M.: Tak, poszła bardzo mocno do przodu. Jestem teraz na etapie tej najistotniejszej rzeczy, to znaczy przeszczepu.
A.D.: A jesteś skierowany do przeszczepu?
W.M.: Byłem, ale ośrodek, który wykonuje te rzeczy, odrzucił mnie. Stwierdzili, że nie spełniam pewnych kryteriów. Wynika to może z faktu, że nasza transplantologia wciąż jest mało rozwinięta, że brakuje dawców, lekarzy… Ale za granicą są w stanie to zrobić.
A.D.: Ile masz czasu?
W.M.: Niedużo.
A.D.: W jakim obecnie jesteś stanie?
W.M.: W bardzo kiepskim. Wydolności płuc mam dwadzieścia procent, może nawet mniej…
A.D.: A możesz normalnie chodzić?
K.M.: Właśnie nie…
W.M.: Mogę funkcjonować dopóki mam zakodowane w umyśle, że muszę… Dopóki człowiek jest w stanie myśleć, dopóty jest w stanie przełamywać pewne bariery organizmu. Ale w momencie zwątpienia, ludzie się kładą. Wtedy kładą się ze wszystkim. W tej chwili po prostu żyję, mam strasznie dużo rzeczy do zrobienia i nie mogę umierać.
A.D.: Skąd masz takie siły? Jak je uruchomiłeś?
W.M.: Nie wiem.
A.D.: Ale przecież cierpisz, męczysz się. Kto Ci pomaga?
W.M.: Mam przyjaciół, fantastyczna sprawa. To są dobre strony tej mojej choroby. Selekcja naturalna: duże grono znajomych okazało się przyjaciółmi i duże grono przyjaciół okazało się znajomymi.
A.D.: Masz więc jasność?
W.M.: No tak, fantastyczna sprawa. Poza tym rodzina: żona, ojciec, teściowie – takich teściów mam! Można funkcjonować naprawdę w sposób rewelacyjny.
A.D.: Kasiu, a jak Ty poradziłaś sobie z tym wszystkim? Jak sobie radzisz?
K.M.: Jest ciężko czasami. Na przykład mam problemy ze snem. Ale czerpię siłę, kiedy widzę, że mąż jest uśmiechnięty, że czuje się dobrze. Powiedział zresztą: „Jeśli coś się będzie działo, ty pierwsza o tym się dowiesz”.
A.D.: Witku, a teraz się modlisz inaczej niż dawniej?
W.M.: Tak. Kiedyś modliłem się prosząc. Teraz modlę się dziękując za kolejny dzień, za kolejne godziny, za kolejne zdarzenie, które mnie spotkało, osoby, które poznałem, za bardzo wiele rzeczy… Jest za co dziękować.
A.D.: Czy Kasia czasem Cię chwali?
W.M.: Nie daję jej do tego powodu. Ale, wierz mi, żona wyszukuje rzeczy, za które może mnie jednak pochwalić (śmiech).
A.D.: Jesteś na diecie, prawda?
W.M.: Tak.
K.M.: Masz chodzić głodny i zły (śmiech).
A.D.: Jesteś teraz głodny?
W.M.: Cały czas jestem głodny. Takie są objawy posterydowe: ile byś zjadła i tak jesteś głodna.
A.D.: Jaka to dieta? Ile produktów możesz jeść?
W.M.: To nie jest dieta jakościowa, tylko ilościowa.
K.M.: Ale, kiedy byłeś po żółtaczce, mogłeś jeść tylko sześć produktów…
W.M.: Tak. I Kasia, z tych sześciu produktów, w każdym dniu tygodnia potrafiła przygotowywać mi inny obiad.
A.D.: Moja mama, jak miała mąkę i jajko, potrafiła zrobić dwadzieścia potraw. Nauczyła mnie tego.
W.M.: No widzisz, tak to jest. Zresztą nieważne, co się je, ważne, z kim.
A.D.: Rozumiem, że w ciągu pół roku musisz mieć przeszczep?
W.M.: Wcześniej.
A.D.: Jest taka szansa, prawda?
W.M.: Szansa jest. Nazywa się „około stu pięćdziesięciu tysięcy euro”.
A.D.: To nie będzie refundowane?
W.M.: Szansa jest niewielka.
A.D.: Skoro w Polsce nie chcą dokonać tego przeszczepu, to jak?
W.M.: Przepisy. Można je interpretować tak albo inaczej, a trzeba wziąć pod uwagę, że tego nie będzie zatwierdzał lekarz, lecz urzędnik. On musi kierować się przepisami albo będzie chciał się nimi kierować. U mnie zachodzi konieczność przeszczepu, ale w Polsce nie zostałem do niego zakwalifikowany, ponieważ nie spełniam pewnych kryteriów.
A.D.: A co to są za kryteria?
W.M.: Niezbyt wysoka jeszcze dawka sterydowa i za duży wskaźnik BMI, czyli za mała mięśni w stosunku do tłuszczu. Tymczasem sterydy powodują spore otłuszczenie organizmu.
A.D.: A możesz brać mniej sterydów?
W.M.: Nie za bardzo, bo się będę dusił. Tutaj koło się zamyka.
K.M.: Rehabilitacji też nie ma…
W.M.: No właśnie, nie mogę przechodzić rehabilitacji, bo mi natychmiast spada tlen.
A.D.: Za granicą mogą zrobić Ci przeszczep?
W.M.: Mogą. Tam mają lata praktyki, inny system, który wdrażali przez lata. Mogą pochwalić się efektami. U nas te sprawy dopiero się rozwijają. Zresztą, z tego, co się orientuję, zachodzi u mnie konieczność wymiany obu płuc, a tego rodzaju operacje wykonywane są w Polsce bardzo sporadycznie.
A.D.: Zbierasz pieniądze?
W.M.: Na razie próbuję załatwiać sprawy na drodze formalnej. A jeśli się nie da… Istnieje bardzo mała szansa, żebym mógł zebrać taką sumę. To absolutnie leży poza moim zasięgiem.
A.D.: Ale przecież coś trzeba zrobić?
W.M.: Trzeba będzie walczyć. Teraz trzeba walczyć z chorobą, potem o pieniądze, żeby zwalczyć chorobę. To jest przecież sytuacja nienormalna, żeby życie człowieka zależało od jakichś papierków.
A.D.: Przed Wami jeszcze tyle rzeczy. Dzieci przecież możesz mieć, bo się zabezpieczyłeś.
W.M.: Tak. W 2001 roku, przed półroczną chemią, wspaniała pani doktor poradziła mi, by zdeponować spermę. Jak tylko będę po „serwisie”, zaraz weźmiemy się za dziecko.
A.D. : Dużo kosztuje zdeponowanie nasienia?
K.M.: Sto pięćdziesiąt złotych rocznie.
W.M.: Jest wiele powodów, aby walczyć. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli pacjent wyraża wolę przeżycia, to medycyna jest absolutnie bezradna.
A.D.: Ile trwa już Twoja walka?
W.M.: Dopiero trzynaście lat.
A.D.: Uśmiechasz się, Witku, ale to musiała być także gehenna.
W.M.: Wiesz, co wyprowadza mnie z równowagi? Kiedy widzę, jak Kasia się martwi. To mnie doprowadza do szewskiej pasji. Muszę więc funkcjonować tak, by jak najmniej negatywnych fluidów związanych z moją osobą szło w stronę Kasi. To jest zupełnie naturalne u zakochanego faceta. Ale było ciężko, kiedy byłem na wysokich dawkach sterydowych. Wtedy trzeba naprawdę mocno nad sobą pracować, by zachować chociaż minimalny standard dobrego wychowania. Ludzie na dawkach sterydowych wpadają w furię.
A.D.: Może Kasia opowie?
W.M.: Nie miałem furii.
K.M.: Miałeś. Pamiętasz? Na parkingu…
W.M.: Może na parkingu…
A.D.: Kasiu, opowiadaj.
K.M.: Był taki przypadek: pani zaparkowała na dwóch miejscach i mój mąż chciał jej delikatnie zwrócić uwagę, żeby przeparkowała, by nasz samochód mógł się zmieścić; pani jednak obraziła męża, mówiąc wulgarnie; rozpoczęło się trzaskanie drzwiami, a ja zauważyłam, że przechodnie dzwonią już po policję, z informacją, że mężczyzna atakuje kobietę…
W.M.: To nie byłem ja. W takim stanie człowiek nie jest sobą.
K.M. Poinformowałam tę panią, żeby nie telefonowała po policję. Chyba się wystraszyła męża, bo ustąpiła.
A.D.: Kasiu, a czy Witek miał momenty załamania?
K.M.: Przed gruźlicą. Ale to było…
W.M.: Nawet psycholog był potrzebny. Powiedziano, że jestem w depresji i chcę popełnić samobójstwo.
A.D.: Na jakiej podstawie to stwierdzono?
W.M.: Byłem wtedy po badaniu płuc, jeszcze pod wpływem leku trochę otępiającego. Powiedziałem, że mam już tego wszystkiego dosyć. Zapisano mi wtedy tabletki, których, oczywiście, nie brałem. Po miesiącu psycholog zrobił kontrolę i powiedział: „No widzi pan, teraz jest pan w dużo lepszej formie”. Mnie jest ciężko załamać. Jestem góralem po prostu.
A.D.: A płakałeś kiedyś?
W.M.: Pewnie.
A.D.: Ze złości?
W.M.: Z miłości. Kiedy Kasia uroni z mojego powodu łzę, to to jest dla mnie największa kara. Wtedy mi się „deszcz puszcza”.
K.M.: Ważne, by umieć się przeprosić. Mąż mówi, że szkoda czasu na tak zwane ciche dni.
A.D.: A taka choroba zbliża czy oddala.
K.M.: Zbliża. Bardzo kocham mojego męża i to mi też daje dużą siłę.

TVP2, 28.09. 2009 r., godz. 13.00

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz