Archiwum

Jolanta Janik - schizofrenia

23 listopada 2009 r.

Jolanta Janik: Bardzo kocham książki i przez całe życie dużo czytałam. Ale była taka książka, która mi zaszkodziła i od której właściwie zaczęła się moja choroba. — przepięknie opisana mitologia grecka. Jako uczennicę szóstej klasy szkoły podstawowej, ta książka bardzo mnie fascynowała, wzbudzała we mnie różne mocne uczucia. Bawiłam się w postacie z mitologii. Odgrywałam na przykład Medeę. Medea to była fascynacja czymś po prostu szalonym. Bardzo to przeżyłam, gdy przeczytałam, że bohaterka ta najpierw zabiła swojego brata, potem dzieci, sama się powiesiła. Bawiłam się w Medeę.

Zapis rozmowy z Jolantą Janik, która cierpi na schizofrenię

Anna Dymna: Witam Panią, Pani Jolanto.
Jolanta Janik: Bardzo mi miło Panią poznać, Pani Anno.
A.D.: Jestem Ania. To mamy na szczęście (wręcza rozmówczyni kamyk).
J.J.: Jola jestem.
A.D.: Na co Ty chorujesz? Jak się nazywa ta choroba?
J.J.: Choroba ta nazywa się psychoza urojeniowo-omamowa. Choruję na nią już dwadzieścia sześć lat, oczywiście z remisjami . Zaczęło się od nerwicy natręctw. Potem była depresja, następnie psychoza urojeniowo-omamowa, a ostatnio zdiagnozowano u mnie schizofrenię — to jest duże cierpienie.
A.D.: Mamy taką pomoc naukową, Twoją książeczkę. Bardzo mi ona pomogła w przygotowaniach do tej rozmowy, dlatego że piszesz wiersze, bardzo konkretne, bardzo proste. Przeczytam pierwszy.

Przychodzisz zwykle wieczorem
Zapalasz lampę natchnienia
Wszystko znika, jesteśmy tylko Ty i ja
Grasz na harfie, która brzmi słodkim zachwytem
Nad światem i absolutem
Śpiewasz cichutko o wieczności chwili
Muzykę mojej duszy, Poezjo
Nie opuszczaj mnie

Twoja poezja nie będzie nas opuszczała. Kiedy będzie rozmawiało się nam źle, szybciutko coś przeczytam. Dobrze?
J.J.: Oczywiście.
A.D.: Kiedy to się zaczęło? Kiedy byłaś dzieckiem? Byłaś szczęśliwym dzieckiem?
J.J.: Trudno to określić, dlatego że do pewnego okresu byłam w dzieciństwie bardzo szczęśliwa. Zmieniło się to w czasie dojrzewania. Miałam kompleksy na tle swojej urody, bo moja mamusia jeszcze dziś jest piękną kobietą, zawsze była piękna kobietą… A ja z urody jestem cały tata. To był więc taki kompleks, że jestem gorsza taka, mniej kobieca, wdzięczna…
A.D.: Kiedy byłaś dziewczynką, lubiłaś towarzystwo?
J.J.: Oczywiście.
A.D.: A w co najbardziej lubiłaś się bawić?
J.J.: Najbardziej lubiłam bawić się swoim misiem. Miś był kochany i do dzisiaj uważam go za istotę żywą (śmiech). Nie ma dwóch łapek, ale jest dla mnie istotą żywą. Pewnego razu moja ciocia wyprała mojego misia i powiesiła go na sznurku, żeby wysechł. Miałam wtedy może pięć lat. Przyszłam z wielkim płaczem i zawołałam: „Ojej! Misiu nie żyje. Ciocia go powiesiła”. Ani ciocia, ani mam nie wiedziały, jak mi to wytłumaczyć. W końcu mama zdjęła go ze sznurka, przytuliła i powiedziała: „Zobacz, miś żyje”. Wzięłam go z niedowierzaniem, ale po chwili stwierdziłam: „Rzeczywiście żyje!” (śmiech). Już wtedy byłam nadwrażliwa.
A.D.: Czytałaś dużo książek?
J.J.: Dużo. Bardzo kocham książki i przez całe życie dużo czytałam. Ale była taka książka, która mi zaszkodziła i od której właściwie zaczęła się moja choroba. — przepięknie opisana mitologia grecka. Jako uczennicę szóstej klasy szkoły podstawowej, ta książka bardzo mnie fascynowała, wzbudzała we mnie różne mocne uczucia. Bawiłam się w postacie z mitologii. Odgrywałam na przykład Medeę. Medea to była fascynacja czymś po prostu szalonym. Bardzo to przeżyłam, gdy przeczytałam, że bohaterka ta najpierw zabiła swojego brata, potem dzieci, sama się powiesiła. Bawiłam się w Medeę.
A.D.: Bawiłaś się w samobójstwo.
J.J.: Tak, właśnie. Te zabawy troszkę określiły moje życie.
A.D.: A kiedy zaczęło dziać się z Tobą coś niebezpiecznego, co sprawiło, że zaczęłaś się męczyć?
J.J.: Chyba pod koniec trzeciej klasy liceum zaczęłam się wycofywać z życia szkolnego, koleżeńskiego. Zaczęłam sobie wyobrażać różne rzeczy, na przykład, że pewien chłopak kocha się we mnie. Osnułam wokół tego całą historię. Oczywiście była to nieprawda. Bałam się ludzi. Bardzo bałam się ludzi. Bałam się spontaniczności, że wyjdzie ze mnie ta nieszczęsna Medea. Również wtedy zaczęło mi się zdawać, że kieruję myślami innych ludzi.
A.D.: A głosy słyszałaś?
J.J.: Oczywiście były i głosy. Wydawało mi się, że wokół mnie są te głosy.
A.D.: Co Ci mówiły?
J.J.: Totalnie niszczyły mnie jako człowieka, jako kobietę, jako wszystko… Modliłam się na przykład: „Zdrowaś Mario, łaski pełna” i w tym momencie słyszałam: „Pełna, pełna”. Chodziło o szklankę wódki oczywiście. Nie wiem, skąd to się brało. Do dzisiaj tego nie rozumiem.
A.D.: Byłaś z tym wszystkim sama czy mówiłaś o tym komuś?
J.J.: Nikomu o tym nie mówiłam.
A.D.: A czy w szkole ktoś coś zauważył?
J.J.: Dopiero wtedy, gdy stwierdziłam, że nie będę już chodzić do szkoły. To było w klasie maturalnej. Nie mogłam skupić się na lekcjach, usiedzieć, nawiązać kontaktu z rówieśnikami. Z nauczycielami też.
A.D.: Ale wiem, że wreszcie opowiedziałaś o tym mamie.
J.J.: Tak.
A.D.: Przeczytam teraz coś Twojego.

Czasami boję się w nocy
Na szczęście mam jeszcze rodziców
Wtedy idę do mamy i proszę ją: „Pomóż mi. Boję się”
„Czego się boisz, dziecko” — pyta, wyrwana w środku nocy ze snu, osoba
Która jest dla mnie najważniejsza na świecie
„Właściwie nie wiem” — odpowiadam
I to jest prawda
Ja nie wiem, czego się boję
Może tego, że kiedyś zostanę sama
Może tego, że kiedyś kogoś skrzywdziłam
Może tego, że jestem odpowiedzialna za siebie
I za drugich też, i za cały świat

Powiedziałaś to mamie?
J.J.: Oczywiście.
A.D.: I co mama na to?
J.J.: Moja mama bardzo mnie kocha, ja bardzo kocham swoją mamę. Miałam do niej całkowite zaufanie i dzięki temu żyję. Gdyby nie myśl, że mama mi pomoże, na pewno bym już dzisiaj nie zyła i nikt by nawet nie wiedział, co się stało.
A.D.: Mama zaprowadziła Cię do lekarza?
J.J.: Szukałyśmy po omacku. To było dwadzieściakilka lat temu. Wszędzie było ciężko się dostać. W końcu zaprowadzono mnie do psychologa, który bezbłędnie rozpoznał moje schorzenie. To samo zrobił psychiatra. Ale to była czwarta klasa maturalna, więc nie mogłam brać leków, bo usypiały mnie. Nie mogłam też po nich się uczyć. Maturę zdałam dobrze, dostałam się na polonistykę. Wydawało mi się, że te moje problemy gdzieś zginęły. Ale czułam też, że kiedyś powrócą.
A.D.: Matura, egzamin na studia — to był sukces ogromny.
J.J.: Tak. Dlatego rodzice myśleli, że wszystko będzie w porządku.
A.D.: A to dodaje siły, kiedy odnosi się sukces?
J.J.: Na pewno. Zmiana środowiska też mi pomogła. Przerwała chorobę na jakiś czas.
A.D.: Kiedy miałaś pierwszą psychozę?
J.J.: W wieku dziewiętnastu lat, w klasie maturalnej. Byłam pod opieką lekarza. Pani doktor skierowała mnie do kliniki psychiatrycznej. Ale ja, głuptas, i moi rodzice, jeszcze większe głuptasy, wypisali mnie z niej na własne żądanie. Myśleli, że świat im się zawali, bo jak to: ja, taka dobra córka, mam być w klinice psychiatrii? Trafiłam do niej po roku, ale przez trzy tygodnie czekałam w domu na ponowne przyjęcie. To było straszne. Bałam się podejść do okna. Stałam pośrodku pokoju, a wokół były czerwone ściany, które dymiły. Miałam też zupełnie wyschnięty język. Wszystko, co piłam i jadłam, było słone. Nic nie dawało uspokojenia…
A.D.:

A ja nie potrafię zachować dystansu
Wszystko jest dla mnie najważniejsze
Wszystkiemu jestem winna
Ciotka paranoja dręczy teraz mnie i zna każdy mój krok

Miałaś, Jolu, poczucie winy?
J.J.: Tak.
A.D.: Ale o co się obwiniałaś?
J.J.: To było jakieś patologiczne poczucie winy. Kilka lat później poszłam do spowiedzi i ojciec Antoni, jezuita, świetny terapeuta krakowski, powiedział mi, że moje poczucie winy jest zupełnie nieuzasadnione, że nic nie zrobiłam.
A.D.: A winiłaś się za cały świat, za wszystkie grzechy.
J.J.: Tak, tak…
A.D.: Przeczytam jeszcze Twój wiersz.

Męczę się okropnie
Nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie
Czuję obrzydzenie, wstręt do całego świata
Nienawidzę siebie
Mam takie mdłości, że dalsze życie jest niemożliwe
Duszę się, nic mnie już nie interesuje
Nawet kochane osoby
Nic nie jest już ważne, tylko ten ból
Żeby przestać czuć ten ból
Tylko to właściwie jest ważne

J.J.: Tak, to jest…
A.D.: Miałaś ochotę skończyć ze swoim życiem?
J.J.: To uczucie nieraz towarzyszy mi również dzisiaj. Tylko że teraz nie jest takie silne i wiem, że muszę je przeczekać.
A.D.:

Kiedy płaczę, Ty jesteś najlepszą Pociechą
Kiedy błądzę, Ty jesteś Światłem w ciemnościach
Kiedy odchodzę, Ty jesteś wierny
Kiedy tęsknię, Ty jesteś Prawdą i Życiem
Kiedy żałuję, Ty jesteś cierpliwy i miłosierny
Kiedy kocham, to Ty jesteś Miłością

J.J.: To jest do Pana Boga.
A.D.: Wiara odgrywa ogromną rolę w zdrowieniu.
J.J.: Ogromną. Myślę, że bez wiary nie można żyć. Ona pozwala człowiekowi przeżyć najgorsze chwile w życiu. Pozwala też rozumieć, że człowiek, mimo swoich wad, jest wartościowa osobą.
A.D.: A czy Kościół dobrze przygotowany jest do tego, by Wam pomagać?
J.J.: W tym roku pojawiło się hasło solidarnościowe z osobami chorującymi na schizofrenię. Kościół jest z nami. Często pierwsza osoba, do której chory człowiek się zwraca, to ksiądz. Księża więc muszą mieć wiedzę.
A.D.: Ty zdrowiejesz. Mówisz, że wracasz do zdrowia.
J.J.: Tak.
A.D.: W tym najbardziej pomaga Ci psychoterapia, prawda?
J.J.: Tak.
A.D.: Powiedz, na czym ta psychoterapia polega.
J.J.: Od razu rzucono mnie na „głęboką wodę”, bo na pierwszym spotkaniu kazano mi opowiadać o tym, co czuję. Opowiedziałam o tym. , a inni obecni na tym spotkaniu zaczęli mówić o sobie. Okazało się, że mają dużo gorsze problemy niż ja. Ciągnęło mnie na te spotkania. Tak jak w „Małym Księciu” Książę oswajał Liska, tak ja mogłam siąść coraz bliżej ludzi. Bardzo mnie ta grupa wzmocniła, bo dała mi poczucie, że mnie ludzie akceptują.
A.D.: Poczułaś się też potrzebna innym, zaczęłaś pomagać…
J.J.: Też. Pamiętam, jak kolega z grupy zadzwonił o trzeciej w nocy. Powiedział: „Dobrze, że podniosłaś słuchawkę, bo już miałem przygotowany sznur, by się powiesić”.
A.D.: Porozmawiajmy teraz o takiej bardzo ważnej dziedzinie naszego zycia, czyli o miłości, o mężczyznach. Kochałaś się?
J.J.: No jasne. Niestety, bez wzajemności.
A.D.: Napisałaś taki wiersz:

Wciąż drzemie we mnie nadzieja
Że kiedyś dotkniesz mej ręki
Że kiedyś spojrzysz w me oczy
Że mnie zauważyszChociaż nie mieszczę się w twoim bólu i rozterkach
Rozsadzamy je jak dynami
A ty nie lubisz nagłych zmianWolisz swoje znajome cierpienie
Niż wielki podarunek szczęścia
Które jest tuż obok i czeka
Jak wierny psiak

Czeka jeszcze ten psiak?
J.J.: Może czeka, ale już nie na tego mężczyznę. Zakochałam się w koledze, w bardzo wartościowym człowieku, tyle tylko że on przez całe życie chciał iść do klasztoru. Nie wiedziałam o tym. Może gdybym wiedziała, nie angażowałabym się tak bardzo emocjonalnie. Myślałam, że to jest mężczyzna, z który spędzę resztę życia… Było to dla mnie duże rozczarowanie i jedna z przyczyn następnej psychozy. Ten mężczyzna powiedział mi, że się ze mną nie ożeni, że nie bylibyśmy w stanie utrzymać domu i że nie wyobraża sobie, że moglibyśmy wychować dzieci. W tym koledze mam jednak przyjaciela. To nauczyło mnie szacunku wobec drugiej osoby, szacunku do jej wolności i uczuć. Miałam też propozycję małżeństwa, ale ten mężczyzna nie mógł przeprowadzić się do Krakowa, a ja, ze względu na rodziców i babcię, nie mogłam opuścić tego miasta. Więcej przeszkód nie było. Mówią, że miłość jest szalona i, gdyby była prawdziwa, to i tak przeniosłabym się do niego. Myślę jednak, że trzeba myśleć konkretniej. Miałam wtedy już trzydzieści pięć lat.
A.D.: Jakie masz marzenia?
J.J.: Moim marzeniem jest praca z ludźmi; tak pracować, żeby móc zarobić na własne utrzymanie i nie być od nikogo zależną. Chciałabym być też komuś potrzebna — żebym była osadzona w jakiejś społeczności ludzi, którzy mnie będą lubić i których ja będę lubiła.
A.D.: A w Twojej rodzinie ktoś chorował na to, co Ty?
J.J.: Ciocia taty zachorowała, w okresie klimakterium. Tej choroby się nie dziedziczy. Dziedziczy się tak zwaną podatność na zranienie, nadwrażliwość. Psychiatrzy właściwie nie wiedzą, skąd się bierze choroba. Dziwne jest to, że jeden procent każdego społeczeństwa, w każdej kulturze, choruje na schizofrenię.
A.D.:

Na ciepłych morzach są wędrujące wyspyWyspy szczęśliwe
Mam i ja tam swoją wysepkę
W przybrzeżnej lagunie śmigają w górę wesołe delfiny
W powietrzu szybują kolibry purpurowozłote
Nad odurzająco słodkimi storczykami
Spadają z palm smaczne kokosy
Prosto w moje ręce
Można tam cały dzień nic nie robićI mimo to się nie nudzić
Zapraszam i ciebie na moja wyspę szczęśliwą

Dziękuję, Jolu, że zaprowadziłaś mnie na swoją wyspę szczęśliwą i że poznałam tak niezwykłe możliwości człowieka.
J.J.: Dziękuję bardzo.

Cytowane fragmenty poezji pochodzą z: Jolanta Janik „Zwierzenia wierszem”  (Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Psychiatrii i Opieki Środowiskowej 2005)

TVP2, 23 listopada 2009 r., godz. 13.00

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz