Archiwum

Paweł Płoski- niepełnosprawny tancerz hip-hopowy

21 grudnia 2009 r.

Paweł Płoski: Koła pociągu przejechały mi po nodze po skosie. Nie dało się tego złożyć. Mówiłem wszystkim, że jestem tancerzem, więc chirurg, który operował, od razu podjął decyzję, że trzeba tak to zrobić. Lepiej mieć funkcjonalną protezę niż niefunkcjonalną nogę.

Zapis rozmowy z Pawłem Płoskim, niepełnosprawnym tancerzem hip-hopowym, oraz jego dziewczyną Dorotą Kruk

Anna Dymna: Kochani, witam Was.
Paweł Płoski: Witamy.
Dorota Kruk: Witamy.
A.D.: Dorotka, Paweł…
D.K.: Bardzo nam miło.
A.D.: Długo się znacie?
D.K.: Znamy się długo, bo wspólnie chodziliśmy do podstawówki, tyle że do różnych klas. Dlatego nasza znajomość „rozeszła się po kościach”. Bardzo długo nie mieliśmy z sobą kontaktu. Zaprzyjaźniliśmy się, poznali na nowo przed maturą, w 2004 roku.
A.D.: Po maturze poszłaś na studia?
D.K.: Tak.
A.D.: I co studiowałaś?
D.K.: Studiowałam architekturę krajobrazu.
A.D.: A teraz Ty, Pawle.
P.P.: Po maturze zrobiłem „papiery” instruktora sportu, żeby móc uczyć tańczyć. Po roku podjąłem studia na kierunku hotelarstwa i gastronomii.
A.D.: Ale tak naprawdę, od dziesiątego roku życia, tańczysz. Co to za taniec jest?
P.P.: Hip-hop. Właściwie od maleńkości uprawiałem sport. Różnego rodzaju: piłkę nożną, koszykówkę, karate… Potem taniec.
A.D.: Masz w tej ostatniej dziedzinie ogromne osiągnięcia.
P.P.: No ogromne osiągnięcia…
A.D.: Pokazuj.
P.P.: (śmiech)
D.K.: (sięga po medale) Oto dorobek Pawła.
A.D.: Aż tyle?!
D.K.: To jest spora część.
P.P.: Zdobywałem te medale na zawodach krajowych, różnej rangi.
A.D.: A największe sukcesy?
P.P.: To są dwa puchary za mistrzostwo świata wywalczone w kategorii hip-hop solo powyżej osiemnastego roku życia. Zdobyłem te tytuły na Węgrzech, w miejscowości Gyor. Dwukrotnie udało się wygrać te zawody.
A.D.: Mistrzem Polski też byłeś?
P.P.: Żeby wyjechać na mistrzostwa świata, warunkiem jest pierwsza trójka w Polsce. Mistrzostwa Polski udało mi się wygrać pięciokrotnie. Dzięki temu miałem możliwość reprezentowania naszego kraju na mistrzostwach świata.
A.D.: Jak się zbliżyliście do siebie, to już wiedziałaś, że on jest taki mistrz?
D.K.: Nie wiedziałam. Nie byłam świadoma, z kim mam do czynienia – że z tak utalentowanym tancerzem. Koleżanki dopiero mi dopiero powiedziały, że to jest taki superkoleś, który tak wspaniale tańczy.
A.D.: Kiedy go poznałaś, był na świecie czterdziesty drugi. Rok później – pierwszy.
D.K.: Tak.
A.D.: Masz więc jakąś niezwykłą moc.
D.K.: Staram się Pawła motywować.
A.D.: Jesteście radośni, weseli. Czego Wam brakuje?
D.K.: Mnie niczego nie brakuje (śmiech)
P.P.: Mnie również. Bardzo serdecznie dziękuję za zaproszenie do programu.
A.D.: Wszystko masz takie zwyczajne, Pawle, jak każdy człowiek?
P.P.: Może nie do końca (śmiech). Jestem szczęśliwym posiadaczem takiej protezki (prezentuje protezę nogi).
A.D.: Przecież się z tym nie urodziłeś.
P.P.: No nie... Tak się zdarzyło, że był wypadek. Wpadłem pod pociąg we Wrocławiu. No i tak się to skończyło. Jest to stopa wytworzona w Stanach Zjednoczonych dla żołnierzy, którzy stracili nogi, głównie w Iraku. Z tą oto stopą wracają do czynnej służby wojskowej. To o czymś świadczy.
A.D.: Ale Ty się z nią nie urodziłeś ani jej od kosmitów nie dostałeś. Coś więc w Twoim życiu musiało się wydarzyć.
P.P.: Tak się wydarzyło, że 2 lutego 2007 roku wracałem z Głogowa, gdzie prowadziłem warsztaty taneczne. We Wrocławiu miałem przesiadkę. Pociąg do Warszawy, w który miałem wsiąść, już ruszył. Zdążyłem do niego dobiec, otworzyć drzwi. Miałem jednak ciężką torbę i to ona wciągnęła mnie pod pociąg. No i tak…
A.D.: To był ostatni wagon?
P.P.: Nie, to było gdzieś na środku pociągu. Koła pociągu przejechały mi po nodze po skosie. Nie dało się tego złożyć. Mówiłem wszystkim, że jestem tancerzem, więc chirurg, który operował, od razu podjął decyzję, że trzeba tak to zrobić. Lepiej mieć funkcjonalną protezę niż niefunkcjonalną nogę.
A.D.: Pociąg zatrzymał się? Co się działo?
P.P.: Pociąg odjechał i to też duże szczęście. W momencie, gdyby się zatrzymał, mógłbym zostać oskarżony o nieumyślne spowodowanie zagrożenia dla pasażerów. Na dworcu było jednak sporo osób, które przybiegły mi z pomocą.
A.D.: Widział ktoś to zajście?
P.P.: Samego zajścia chyba nikt.
D.K.: Nikt. Dopiero później, kiedy Paweł wyczołgiwał się na peron, ludzie zauważyli jego białą czapkę.
A.D.: Krzyczałeś?
P.P.: Ten peron jest dosyć wysoki. Zanim zacząłem krzyczeć, na prawej nodze się podniosłem, wczołgałem na peron, przepełznąłem trochę i dopiero wtedy zawołałem: „Pomocy! Ratunku! Pali się!”. Od małego byłem uczony, że jak krzyczy się „Pomocy!”, to ludzie nie zawsze reagują. Na okrzyk „Pożar!” reagują inaczej, zwracają uwagę.
A.D.: Nie straciłeś przytomności?
P.P.: Cały czas byłem przytomny. To też duże szczęście, bo sam mogłem zdjąć pasek od spodni i obwiązać nogę, żeby się nie wykrwawić. Ktoś dociskał, żeby było mocniej. Kilka osób brało ubrania, żeby zatamować krew. Ktoś dzwonił po karetkę. Paru ludzi było przy mnie, żeby ze mną rozmawiać, bym nie stracił przytomności. Potem zabrała mnie karetka. Zawieziono mnie prosto na blok operacyjny. Tam też byłem świadomy. Dopiero kiedy wszystko popodpisywałem, wyraziłem zgodę na operację, usłyszałem: „Do zobaczenia, kiedy się obudzisz”. I tyle.
A.D.: Strasznie przytomnym człowiekiem jesteś. Pamiętałeś, mówiłeś…
P.P.: A co innego robić? Człowiek tonie, to chwyci się brzytwy. Czułem, że nie jest wszystko dobrze, że trochę tej krwi straciłem, robiło mi się zimno, nietajnie. W takiej sytuacji odzywa się wielka chęć życia i chce się do końca kontrolować to, co się dzieje.
A.D.: To bolało?
P.P.: Nie. To jest tak duże przeżycie, że jedyne co czuć to zimno.
A.D.: Wiedziałeś, że będziesz miał tę nogę obciętą? Od razu wiedziałeś?
P.P.: Tak. Wiedziałem, że jest to nieuniknione. Większy stres był z drugą stopą, bo zrobiła się w niej martwica. Było ryzyko, że tej drugiej stopy nie da się uratować.
A.D.: A Ty, Doroto, czekałaś tego dnia w Warszawie, bo on miał przyjechać?
D.K.: Byliśmy umówieni mniej więcej o dwudziestej drugiej. O tej porze ten pociąg miał przyjechać na Dworzec Centralny. Ostatni SMS Paweł przysłał mi gdzieś o piętnastej. Pisał, że właśnie wsiada w pociąg z Głogowa do Wrocławia i że potem pędzi do mnie. Czekałam, czekałam, wysyłałam SMS-y , próbowałam też dzwonić. Ale bez odpowiedzi. Kiedy zdecydowałam się zadzwonić po raz ostatni, ktoś wreszcie odebrał telefon. Był to funkcjonariusz policji z dworca we Wrocławiu. Dowiedziałam się o wypadku, że Paweł wpadł pod pociąg, ale policjant nie wiedział nic o stanie Pawła. Powiedziałam o wszystkim rodzicom. Od razu zapadła decyzja, że wyruszamy do Wrocławia.
A.D.: A kiedy dowiedziałaś się, że Paweł żyje?
D.K.: Jakimś sposobem Paweł podał mój numer telefonu z panu, z którym leżał na Sali po operacji. To ten pan przesłał mi SMS, że prosi mnie pilnie o kontakt w sprawie Pawła. Zadzwoniłam. Pan nie chciał mi wiele mówić, tyle tylko, że Paweł miał operację i że jego życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo. I że, ogólnie, Paweł zaprasza mnie i czeka na mnie.
A.D.: Byłaś już wtedy w drodze?
D.K.: Jeszcze nie, ale już wychodziłam. Wsiedliśmy do samochodu: dwie mamy i mój ojczym, który prowadził. Kiedy weszłam do szpitala, zostałam powitana przez panią dyżurującą przy drzwiach. Powiedziała, że mamy wielkie szczęście; że Paweł ma we Wrocławiu wielką rodzinę, bo pytało o niego chyba czternastu kuzynów. Okazało się, że to byli jego koledzy tancerze, do których telefonowałam.
P.P.: Mało tego. Jeden z kolegów siadł w samolot i przyleciał z Warszawy, jeden przyjechał z Torunia…
D.K.: Ale to już było później. Najpierw ta pani mówiła o wielkiej rodzinie, pytała, czy my też jesteśmy z Wrocławia (śmiech). No i weszłam na salę. Było około trzeciej rano, tak więc wszyscy spali. Nie poznałam Pawła w pierwszej chwili, więc stwierdziłam: „Mamo jest rewelacja, to nie jest on”. Paweł miał długą brodę i był strasznie brudny na twarzy, posiniaczony. Ale mama przeczytała kartę i okazało się, że to jednak jest Paweł… Ale nic nie miało znaczenia, kiedy mnie przywitał…
A.D.: Nie spałeś?
P.P.: Przebudziłem się. Kiedy zobaczyłem Dorotkę, powiedziałem tylko: „O… Jak pięknie wyglądasz…” (śmiech).
D.K.: I znowu odpłynął… Ale to było cudne powitanie.
A.D.: A na Tobie jakie to zrobiło wrażenie, kiedy zorientowałeś się, że nie masz nogi?
P.P.: Świat się troszeczkę przekręcił. Tego się nie da spokojnie przyjąć. Są w głowie różne myśli: a dlaczego ja, a dlaczego teraz?
D.K.: Paweł raz widział, co się stało, po chwili znów tracił świadomość i niczego nie kontrolował. To były najcięższe momenty. P.P.: Czwartego dnia, w środku nocy inteligentny Pawełek w omamie nocnym usiadł na łóżku, poodpinał wszystkie wenflony , wszystko, co było do niego podpięte. Zacząłem budzić panów na Sali, prosić, żeby podali mi buty, ponieważ chcę wyjść na trening. Panowie oczywiście wezwali siostry, no i wtedy rozpłakałem się naprawdę mocno. Jak to nie mogę iść na trening?! To był okres najgorszego kryzysu. Ale Dorotka była ode mnie o dwa przystanki tramwajowe. Zadzwoniłem do niej, wypłakałem się bardzo. Dorotka była u mnie za pół godziny. Siostry wpuściły Dorotkę.
D.K.: Była czwarta rano.
P.P.: Ten moment był bardzo ważny. Gdyby było inaczej, nie wiadomo, jak potem działałaby moja psychika. Miałem się komu wypłakać, do kogo przytulić… Rano zatelefonowałem jeszcze do szefa, zacząłem się żalić. On na to: „ Chłopie! To ja tu załatwiam dla ciebie różne sprawy, a ty się mażesz?! Weź sobie handelki i poćwicz lepiej!” To też bardzo działało. Z jednej strony była Dorotka, która przytuliła mnie, pocałowała, pogłaskała, a drugiej pan Szymon, który bezwzględnie mnie mobilizował na zasadzie: „Ma być i już”.
A.D.: Skąd się biorą takie Dorotki? Inne dziewczyny, kiedy widzą krew, to mdleją.
D.K.: Od początku mnie to nie przerażało. To był mój Paweł. Nie ma znaczenia, czy ma nogę, czy nie. Bez względu na to, co będzie się z nami działo potem, czułam wtedy, że mogę stanąć na wysokości zadania (całuje Pawła).
A.D.: Ile trwało to stawianie Cię na nogi?
P.P.: Wypadek był w lutym, ze szpitala wyszedłem w maju z wypisem: „Nie można obciążać prawej stopy, chodzić o balkoniku bardzo mało”. Mniej więcej po tygodniu przywdziałem kule i na takim korytarzyku, no nie wiem, ile tam było… Dziesięć metrów?D.K.: Dziesięć metrów.
P.P.: Najpierw raz go przeszedłem o kulach. Usiadłem, po chwili wstałem, wróciłem., zdjąłem nogę, odczekałem pół godzinki i znowu to samo. I tak mniej więcej każdego dnia, malutkim kroczkami… Było coraz lepiej, coraz lepiej.
A.D.: Powiedziałeś: „nogę”. Miałeś jakąś protezę.
P.P.: (prezentując protezę) To jest taka proteza z Narodowego Funduszu Zdrowia. Nic się na niej nie da zrobić, co najwyżej bardzo spokojnie chodzić. Ale na początku nic więcej nie da się zrobić. Na tę protezę Narodowy Fundusz Zdrowia przeznacza sześćset pięćdziesiąt złotych. Zaraz po amputacji, na okres trzech, czterech miesięcy, żeby nauczyć się chodzić. Później jest zlecenie na protezę ostateczną, na tysiąc pięćset złotych, raz na trzy lata, plus trzy tysiące z PCPR.
A.D.: A ta kosztuje cztery i pół tysiąca złotych, tak (wskazuje na drugą prezentowaną przez Pawła protezę)?
P.P.: Całość tego, co mam tutaj, kosztuje około dwudziestu trzech, dwudziestu czterech tysięcy złotych. Najgorsze jest to, że nie ma rozgraniczenia na dzieci, osoby aktywne, sportowców, osoby w podeszłym wieku. Tu jest ten największy problem.
A.D.: Skąd pieniądze skołowaliście?
P.P.: Szczęście wielkie, że była przy mnie taka osoba jak pan trener Szymon Kowalewski, który ruszył niebo i ziemię, aby nagłośnić tę sytuację. Prezes federacji tanecznej pisał też listy intencyjne. Ta pomoc naprawdę przyszła lawinowo. Bardzo mi to pomogło również psychicznie. Na początku powiedziano nam, że koszt protezy wynosi dwieście, trzysta tysięcy złotych.
A.D.: Kto Ci to powiedział?
P.P.: Lekarze we Wrocławiu. Ale pomińmy ten fakt. Lekarze wykonujący amputację nie zawsze mogą wiedzieć, jak wygląda sprawa z protezami. Chodzi o to, żeby protezy pozwalały ludziom powracać do pracy. Tymczasem u nas wszyscy są zaszufladkowani.
D.K.: Tak samo są traktowani. Może to dziwnie zabrzmi, ale nie można tego źle wspominać. Z racji tego, że wiele dobrych przemyśleń, dobrego doświadczenia wyniosło się z tego zdarzenia. Opatrzność chyba czuwa nad nami, bo naprawdę nikt nam pomocy nie odmówił. Stwierdziliśmy, że mam rok urlopu dziekańskiego i w ciągu tego czasu Paweł wraca do superformy. Wszystko robimy, żeby dopiąć swego.
A.D.: Wróciłeś do formy?
P.P.: Ależ oczywiście. Po trzech miesiącach od powrotu do domu wygrałem zawody.
A.D.: Wróciłeś do tańca?
P.P.: Od kiedy miałem tę drugą protezę, łatwiej mi się tańczyło niż chodziło.

TVP2, 21 grudnia 2009 r., godz. 13.00

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz