Archiwum

Mieczysław Król Łęgowski - szpiczak mnogi

10 maja 2010 r.

  • Fot. Marek Kowalski

Mieczysław Król-Łęgowski: Coś tam szpik nie produkuje… Magnezu, potasu i innych składników. A krew mam dobrą. Wyniki z krwi, można powiedzieć, mam jak osiemnastolatek. Natomiast w kościach… To jest taki rodzaj choroby jak próchnica, jakby kornik wiercił kości. Kości słabną, kruszeją, no i człowiek ląduje na wózku czasami, czasami w gorsecie…

Zapis rozmowy z Mieczysławem Królem-Łęgowskim, osobą cierpiącą na szpiczaka mnogiego, i jego żoną Anną

Anna Dymna: Witom Wos piknie.
Mieczysław Król-Łęgowski: Witojcie u nos, tak, jak goda się po górolsku
Anna Król-Łęgowska: Witojcie.
A.D.: Mam tremę, bo to będzie moja pierwsza rozmowa z Królami. Król-Łęgowski to jest nazwisko?
M. K.-Ł.: To jest nasze rodowe nazwisko. Hanusia jest z domu Stoch.
A.D.: Ale, niestety, musimy porozmawiać o rzeczach innych. Powiedziałeś mi co prawda: „A tam gówno ta choroba” (śmiech), ale trochę o niej pogadamy, co?
M.K.-Ł.: No spróbujemy. Jest to trudny temat na pewno, temat, który powoduje we mnie lekkie drgawki, bo… Raczej do życia jestem optymistycznie nastawiony.
A.D.: To porozmawiajmy najpierw o życiu. Gdzieś Ty się urodził?
M.K.-Ł.: W takim zakątku Polski jak Zakopane. Jestem rodowitym Górolem z dziada pradziada. Nasze datowania zaczynają się od któregoś tysiącsześćsetnego roku. Jakiś król przyjechał do Zakopanego… Nie wiem, czy to Jagiełło był, czy inny z króli. Na wygnaniu pewno był, dotarł do Zakopanego. I mniej więcej tak datują się nasze rody.
A.D.: Masz dużą rodzinę?
M.K.-Ł.: Robiliśmy wesele córki niedawno, to czterysta osób było. Tylko sama rodzina, najbliższa.
A.D.: Masz rodzeństwo?
M.K.-Ł.: Tak. Mam czworo rodzeństwa. Jestem piąty.
A.D: Szkołę skończyłeś gdzie?
M.K.-Ł.: Moje losy różnie się toczyły. Byłem młodszy z rodzeństwa, no to moje starsze siostry chodziły po technikach, a młodszymi – wiadomo, jak to na gazdówce – „upychano”: trzeba było krowy paść i tak dalej. Ale absolutnie sobie tego nie zarzucam i rodzicom też nie. Moje pasje poszły w całkiem innym kierunku. Moją domeną nie jest naukowość. Żyję sobie blisko swojej kultury, po swojemu.
A.D.: Ale skończyłeś szkołę w Oświęcimiu. To było kowalstwo.
M.K.-Ł.: Dwa lata chodziłem do szkoły mechanicznej w Oświęcimiu, a potem praktykowałem w rodzinnej kuźni.
A.D.: Ale robisz też meble, parzenice, rzeźbisz, piszesz wiersze…
M-K.-Ł.: Górol musi mieć zajęcie. Jak nie ma zajęcia, to chodzi po górach (śmiech). Żeby Górola utrzymać w domu, to żona musi dać mu jakieś zajęcie.
A.D.: A gdzieżeście się poznali?
M.K.-Ł.: Znaliśmy się właściwie od dziecka.
A.D.: A jak długo jesteście małżeństwem?
A.K.-Ł.: Trzydzieści sześć lat.A.D.: Gratuluję. A.K.-Ł.: W styczniu było trzydzieści sześć lat.A.D.: I macie trzy córki?A.K.-Ł.: Trzy córki, wnuczka Maciusia i wnuczkę Natalkę, co ma dwanaście lat.A.D.: Gdzie pracowałeś, już jako dorosły człowiek?M.K.-Ł.: Kiedy żeśmy się pobrali, to w wytwórni nart w Szaflarach. Później pracowałem na skoczni, na pierwszym igielicie w Zakopanem.A.D.: I co tam robiłeś?M.K.-Ł.: Obsługiwałem urządzenia wysokoprężne. To są armatki wodne tak zwane w tej chwili, które zraszają wybieg, żeby nie było dużego tarcia. Do tej pory jest to stosowane, z tym, że wtedy inne warunki były, trzeba było różnymi wężami tam – jak to się mówi: wiaderkami – polewać, żeby zmniejszyć tarcie. A.D.: Pracowałeś też w urzędzie?M.K.-Ł.: Nie, byłem radnym Zakopanego, a pracę miałem w „Polskich Tatrach”, jako konserwator.A.D.: No i, Mieciu, dochodzimy, niestety, do tego roku… Który to był rok? 1999?M.K.-Ł.: Tak. A.D.: I co się zaczęło z Tobą dziać?M.K.-Ł.: W pewnym momencie odczułem jakieś zmęczenie, dziwne bóle kręgosłupa… Podejrzewano rwę kulszową… Wylądowałem w szpitalu… Ze dwa razy mnie sparaliżowało…A.D.: Powiedz, Hanuś, jak to było. Widziałaś to z zewnątrz.A.K.-Ł.: Zaczęło się od bólów w klatce piersiowej. M.K.-Ł.: W mostku, kręgosłupie…A.K.-Ł.: Myślałam, że to serce, a jednak wylądował w tym szpitalu. Okazało się, że była ta rwa kulszowa. Leżał dwa tygodnie. Z bardzo wysokim OB puścili go do domu. Pani doktor pobrała krew. Córka Bożenka powiozła ją do Krakowa, do instytutu. Wybadali, że to jest szpiczak.A.D.: Wiedzieliście, co to jest?A.K.-Ł.: Pani doktor przygotowała mnie w gabinecie – że to jest bardzo poważna choroba. Ale mąż jakby wiedział i przeczuwał, że wyjdę stamtąd z oczami pełnymi łez.A.D.: Ty musiałaś mu o tym powiedzieć?A.K.-Ł.: Tak. Powiedziałam.A.D.: Od razu czy czekałaś?A.K.-Ł.: Od razu, w korytarzu.A.D.: Jesteś dzielny, kochasz ludzi, ludzie Ci pomagali, ale na przykład jest chemia. Ludzie różnie ją znoszą. Jak Ty się czułeś?M.K.-Ł.: Ciężko, te „dołki” szczególnie…A.D.: Jakie „dołki”?M.K.-Ł.: „Zerowanie” organizmu, brak odporności. Leży człowiek na tej izolatce, jest to jakoś stresujące… Ciągle mówię, że mam szczęście w życiu – chociaż jak człowiek chory na raka może mówić, że ma szczęście? – i mówię, że przez tę chorobę troszkę zyskałem: tej świadomości, tego przemyślenia, że powinno mi się nagle spieszyć, coś dokończyć, zrobić – jak to mówią – jakiś bilans. Także, mówiąc szczerze, specjalnie się tym nie przejmowałem. Do dzisiejszego dnia. Do dzisiaj nie wiem, jakie powinienem mieć wyniki czerwonych ciałek, białych ciałek. Mówię: „Panie doktorze, pan jest od tego, ja się podporządkuję”. Teraz prowadzi mnie taki pan doktor Jurczyszyn, specjalista od tych spraw. Nie czytam o swojej chorobie żadnych biuletynów.A.D.: Poprawiły się Twoje wyniki?M.K.-Ł.: Do przeszczepu…A.K.-Ł.: Dwa przeszczepy przechodził…A.D.: Autoprzeszczepy?A.K.-Ł.: Tak.M.K.-Ł.: Najpierw pobrano mi szpik, a potem, w dwóch dawkach co pół roku, z powrotem mi go wszczepili.A.D.: Wyczyścili ten szpik z komórek rakowych?M.K.-Ł.: Nie mam odmiany białaczkowej.A.K.-Ł.: To jest choroba kości.M.K.-Ł.: Coś tam szpik nie produkuje… Magnezu, potasu i innych składników. A krew mam dobrą. Wyniki z krwi, można powiedzieć, mam jak osiemnastolatek. Natomiast w kościach… To jest taki rodzaj choroby jak próchnica, jakby kornik wiercił kości. Kości słabną, kruszeją, no i człowiek ląduje na wózku czasami, czasami w gorsecie… Nie można kila podnieść. Czasami przy piciu ze szklanki można rękę złamać. Nie miałem takiego stanu. To, co było pozytywne, to to, że moja choroba została wykryta wcześnie. I że ten proces został zahamowany. Z tym, że jakieś pięć, sześć lat miałem spokój, wyniki były w granicach piętnastu-dwudziestu procent komórek rakowych. Natomiast teraz, od czterech lat, z powrotem walczę z tą chorobą.A.D.: Miałeś teraz znowu chemię?M.K.-Ł.: Tak. Brałem bardzo silne środkiTVP2, 10 maja 2010, godz. 12.25

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz